11.05.2013 / 16.02.2015
Jak przedstawić problem, by dostać rozwiązanie?
Chociaż każdy z nas by chciał - to nie da się zawsze postępować w myśl przysłowia " . Czasami wymówki, które mówimy, faktycznie są prawdziwe, duże i nie mamy na nie wpływu. Jest tylko jedna rzecz, którą możemy zrobić - nie pozwalać im na blokowanie naszego rozwoju bardziej.
Tyle razy spotykam się z obawami ludzi, którzy pracują nad uspokojeniem swojego psa - chcą go oduczyć ciągnięcia, ale zaraz po wyjściu z domu muszą szybko się przemieścić z powodu zbyt dużych rozproszeń; chcą pomóc mu z agresją w stosunku do innych psów, ale nie mają innej trasy na spacery niż tej wiodącej przez odcinek z płotami, za którymi szczekają psy... Ci ludzie boją się, że ich szkolenie nie przyniesie rezultatów, bo czasami są zmuszeni do wprowadzenia swojego psa w sytuację, która go przerasta, aby móc zrobić cokolwiek.
Opowiem więc o mojej sytuacji - pierwszą z moich suczek jest Happy. Happy to cocker spanielka, obecnie 9-letnia, która boryka się z problemem agresji do wszystkiego (chyba jedyną agresją, z jaką nie mieliśmy do czynienia, to miskowa). Z natury jest spokojnym psem, który urodził się po to, aby go przytulać, ale pierwsze lata spędzone w stresie zmusiły ją do tego, aby zacząć bronić się przed światem. Mimo lat szkolenia, Happy nigdy nie będzie w pełni normalnym psem. To tak, jak z ludźmi - ci z prawdziwą, głęboką traumą do końca życia mają problemy ze swoją psychiką, często muszą brać różne leki lub regularnie uczęszczać do psychologa. Trauma, którą ma Happy, zawsze będzie blokować całkowitą możliwość rozwoju naszego szkolenia i nigdy nie przekroczymy pewnych granic, które przy "normalnym" psie są oczywiste i nie są w zasadzie żadnymi granicami. Jej nerwy, przerażenie, że dzieje jej się coś złego tak bardzo nie pozwalają jej się odprężyć, że przy zabiegu sterylizacji musiała być w kagańcu i co 15 minut trzeba było ponawiać dawkę leku usypiającego, ponieważ budziła się i warczała na weterynarza. Weterynarz otwarcie przyznał, że takiego przypadku jeszcze nie miał.
Wydawałoby się, że skoro po takim czasie szkolenia nerwów Happy nie przezwycięża nawet lek w dawce przeznaczonej dla o wiele większego psa, to co można zrobić, aby jej pomóc? Po pierwsze, nie poddawać się, kochać ją, akceptować i pracować na tyle, na ile ma się siły. Gdy przyjechałyśmy odebrać Happy, nasza obecność i nasz ton głosu zdecydowanie ją uspokajał - pamiętajcie, zaufanie ma większą moc niż wielka dawka chemii.
Po latach szkolenia mogę powiedzieć, że z Happy można żyć i powiedziałabym, że co jakiś czas odkrywam, że można żyć na o wiele lepszym poziomie, niż liczyłam. Niecały rok temu drżąc z niepewności zapisałyśmy się na pierwsze seminarium agility, a teraz jedziemy na nie bez większego zastanawiania się i bez obaw. Happy jest naprawdę przewidywalna - nie ma takiej opcji, aby nas czymś zaskoczyła. Dopóki ktoś nie wyciągnie do niej ręki, nie zacznie tuż przy niej tupać i skakać, nie schyli się gwałtownie by podnieść coś, co spadło tuż przy łapach Happy, nie pogłaszcze jej i nie kucnie z twarzą tuż przy jej pysku, jest absolutnie bezpieczny i może robić z nią wszystko: ćwiczyć, biegać tory. Prowadzący na seminariach agility mogą bez problemu pokazać mi, jak przejść daną sekwencję, Happy w ogóle nie ruszają ich latające we wszystkie strony dlonie. Podobnie jest z psami, a tutaj bym powiedziała, że jest coraz lepiej, bo, paradoksalnie, więcej okazji mamy do poćwczenia z czworonogami, niż z ludźmi.
W domu wszystkie rytuały są oczywiste.
Jest jedna sytuacja, w której nawet ja i moja mama nie możemy dotknąć Happy - gdy jest w strasznie dużych e.
A moja druga suczka, Wera? To równie ciekawa historia. Wera formalnie nie jest moja, należy i żyje w ogródku kilka domów dalej ode mnie.
Tyle razy spotykam się z obawami ludzi, którzy pracują nad uspokojeniem swojego psa - chcą go oduczyć ciągnięcia, ale zaraz po wyjściu z domu muszą szybko się przemieścić z powodu zbyt dużych rozproszeń; chcą pomóc mu z agresją w stosunku do innych psów, ale nie mają innej trasy na spacery niż tej wiodącej przez odcinek z płotami, za którymi szczekają psy... Ci ludzie boją się, że ich szkolenie nie przyniesie rezultatów, bo czasami są zmuszeni do wprowadzenia swojego psa w sytuację, która go przerasta, aby móc zrobić cokolwiek.
Opowiem więc o mojej sytuacji - pierwszą z moich suczek jest Happy. Happy to cocker spanielka, obecnie 9-letnia, która boryka się z problemem agresji do wszystkiego (chyba jedyną agresją, z jaką nie mieliśmy do czynienia, to miskowa). Z natury jest spokojnym psem, który urodził się po to, aby go przytulać, ale pierwsze lata spędzone w stresie zmusiły ją do tego, aby zacząć bronić się przed światem. Mimo lat szkolenia, Happy nigdy nie będzie w pełni normalnym psem. To tak, jak z ludźmi - ci z prawdziwą, głęboką traumą do końca życia mają problemy ze swoją psychiką, często muszą brać różne leki lub regularnie uczęszczać do psychologa. Trauma, którą ma Happy, zawsze będzie blokować całkowitą możliwość rozwoju naszego szkolenia i nigdy nie przekroczymy pewnych granic, które przy "normalnym" psie są oczywiste i nie są w zasadzie żadnymi granicami. Jej nerwy, przerażenie, że dzieje jej się coś złego tak bardzo nie pozwalają jej się odprężyć, że przy zabiegu sterylizacji musiała być w kagańcu i co 15 minut trzeba było ponawiać dawkę leku usypiającego, ponieważ budziła się i warczała na weterynarza. Weterynarz otwarcie przyznał, że takiego przypadku jeszcze nie miał.
Wydawałoby się, że skoro po takim czasie szkolenia nerwów Happy nie przezwycięża nawet lek w dawce przeznaczonej dla o wiele większego psa, to co można zrobić, aby jej pomóc? Po pierwsze, nie poddawać się, kochać ją, akceptować i pracować na tyle, na ile ma się siły. Gdy przyjechałyśmy odebrać Happy, nasza obecność i nasz ton głosu zdecydowanie ją uspokajał - pamiętajcie, zaufanie ma większą moc niż wielka dawka chemii.
Po latach szkolenia mogę powiedzieć, że z Happy można żyć i powiedziałabym, że co jakiś czas odkrywam, że można żyć na o wiele lepszym poziomie, niż liczyłam. Niecały rok temu drżąc z niepewności zapisałyśmy się na pierwsze seminarium agility, a teraz jedziemy na nie bez większego zastanawiania się i bez obaw. Happy jest naprawdę przewidywalna - nie ma takiej opcji, aby nas czymś zaskoczyła. Dopóki ktoś nie wyciągnie do niej ręki, nie zacznie tuż przy niej tupać i skakać, nie schyli się gwałtownie by podnieść coś, co spadło tuż przy łapach Happy, nie pogłaszcze jej i nie kucnie z twarzą tuż przy jej pysku, jest absolutnie bezpieczny i może robić z nią wszystko: ćwiczyć, biegać tory. Prowadzący na seminariach agility mogą bez problemu pokazać mi, jak przejść daną sekwencję, Happy w ogóle nie ruszają ich latające we wszystkie strony dlonie. Podobnie jest z psami, a tutaj bym powiedziała, że jest coraz lepiej, bo, paradoksalnie, więcej okazji mamy do poćwczenia z czworonogami, niż z ludźmi.
W domu wszystkie rytuały są oczywiste.
Jest jedna sytuacja, w której nawet ja i moja mama nie możemy dotknąć Happy - gdy jest w strasznie dużych e.
A moja druga suczka, Wera? To równie ciekawa historia. Wera formalnie nie jest moja, należy i żyje w ogródku kilka domów dalej ode mnie.
Copyright © Emilia Prusevicius. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, wykorzystywanie tekstu, oraz zdjęć bez zgody autora zabronione.