28.06.2014
Kontrolowanie PSA A JEGO ROZWÓJ
My, ludzie, lubimy kontrolować sytuacje, w których się znajdujemy. Bardzo niechętnie akceptujemy fakt, że nie zawsze jest to możliwe, jak np. w przypadku pogody, ale jeszcze bardziej nie lubimy przyznawać, że wolimy komuś odebrać możliwość podejmowania decyzji, niż dać mu samodzielnie kontrolować przebieg wydarzeń. Często wynika to z naszego doświadczenia, np. jako rodzice nie chcemy wypuścić dziecka w zimę na dwór bez czapki, wiedząc, że najprawdopodobniej skończy się to przeziębieniem. Tylko czasami, gdy musimy dokonać trudnego wyboru, albo gdy mamy kogoś, kto lepiej i szybciej zaradzi naszemu problemowi, oddajemy kontrolę.
Istnieje jeszcze trzeci typ sytuacji, kiedy sami nie mamy pewności co do tego, co robimy, ale zakładamy, że musimy wziąć odpowiedzialność za jej przebieg, bo druga osoba wie jeszcze mniej od nas. Oczywiście czasami faktycznie tak jest, ale wyjątkowo chętnie zakładamy taką konieczność z góry. Najczęściej mamy do czynienia z takimi sytuacjami wtedy, gdy druga osoba jest nam równa stanowisku, młodsza od nas lub ponosimy za nią odpowiedzialność i przez większość czasu w tej relacji jesteśmy tymi "mądrzejszymi". Wówczas trudno jest nam zejść z piedestału, nawet wtedy, gdy mamy świadomość tego, jak bardzo absurdalne są nasze obawy typu "upadek naszego autorytetu" i że naprawdę jest duże prawdopodobieństwo, że wszystko wyjdzie tak, jak powinno. Czasami boimy się konfliktu, który mógłby się narodzić po daniu komuś wolności wyboru, bo decyzja, którą mógłby podjąć mogłaby okazać się dla nas niemożliwa do zaakceptowania.
Przy tym wszystkim zapominamy, że każda żywa, myśląca, czująca istota będzie próbowała odzyskać kontrolę. Poddanie się - bezwarunkowo i na zawsze - z góry narzuconym zasadom nie leży w niczyjej naturze i jeszcze nigdy się nie sprawdziło. Im mocniej próbujemy temu zapobiec, tym dłużej trwa ta dziwna sytuacja, zaczynamy się więc do niej przyzwyczajać, a wtedy bolesne zmierzenie się z rzeczywistością jest o wiele bardziej zaskakujące i przykre. Jest też inny skutek uboczny trwania w takiej niezdrowej relacji, mianowicie zaczynamy tak bardzo wierzyć w konieczność sprawowania kontroli, że nawet w momencie, w którym zaczyna nas męczyć poczucie ciążącej na nas odpowiedzialności, nie potrafimy odpuścić. Irytacja połączona ze świadomością, że gdzieś w tym wszystkim ponosimy winę za nasz obecny stan najczęściej powodują, że jeszcze zacieklej wszystko kontrolujemy, a ponieważ dzieje się coraz gorzej, a my nie możemy przestać, sami zamykamy się w takim szalonym kręgu bez wyjścia.
Sama kiedyś bardzo dużo rzeczy chciałam kontrolować, np. zniecierpliwiona mówiłam "masz, pokażę ci", zamiast pozwolić komuś spróbować pomyśleć, popracować, popełnić błąd i zastanowić się nad nim. Nie lubiłam natomiast, gdy ktoś w ten sposób traktował mnie, nigdy jednak nie zastanawiałam się, czemu jestem taka w stosunku do innych. Chociaż w stosunku do ludzi nadal potrafię stracić cierpliwość i przejąć kontrolę nad sytuacją, to staram się to ograniczać, a w przypadku psów uważam, że wykluczyłam to prawie w zupełności. Zostawiam jednak zawsze mały margines na wyjątki.
Obecnie ciężko jest mi patrzeć na to, jak mało pola do popisu zostawiamy swoim psom. Pokazanie im, że mogą kontrolować siebie i dostęp do tego, na czym im zależy jest dla mnie pierwszym krokiem w procesie resocjalizacji psów agresywnych lub lękliwych i nieodłącznym elementem w pracy z każdym zrównoważonym psem niezależnie od wieku. Cały sekret tkwi w tym, aby wybór zadowalający człowieka przedstawić im w jak najatrakcyjniejszy sposób. Aby to osiągnąć, wystarczy postawić psa w ogromnej ilości sytuacji, w których mając wolny wybór zawsze zła z naszego punkt u widzenia decyzja, byłaby wcale nie zniechęcająca, tylko mniej fajna. Tak, tutaj mamy pierwsze "ale" - nie kontrolowanie psa nie powinno nam przeszkadzać w prowokowaniu sytuacji w kontrolowanych warunkach, w których pies mógłby wzmocnić prawidłowe decyzje.
Ostatnio na sześciu parach beagli przeprowadzono eksperyment potwierdzający słuszność mojego artykułu. Pytanie, które postawiono na jego początku brzmiało: "Czy zdobycie nagrody za rozwiązanie zadania jest cenniejsze, niż nagroda sama w sobie?".
Każdy pies przez jedną połowę eksperymentu był psem samodzielnym (PS), który dostał możliwość dojścia do rozwiązania problemu za pomocą prób i błędów, a przez drugą psem kontrolowanym (PK), czyli był uczony zachowania za pomocą narzucenia mu schematu postępowania. Następnie każdego psa wprowadzono do pomieszczenia próby. PS mial nieograniczoną ilość czasu w dochodzeniu do tego, jakie zachowanie zaprezentować i za ukazanie tego właściwego, wcześniej nauczonego, dostawał nagrodę. PK dostawał nagrodę niezależnie od tego, czy zaprezentował wyuczone zachowanie czy nie - po prostu po upływie czasu, jaki PS potrzebował na osiągnięcie sukcesu, mógł ją otrzymać. Po dwóch - trzech razach wszystkie PK potrzebowały dodatkowej zachęty od przewodnika, aby wejść do pokoju, w którym odbywał się eksperyment. Były mniej aktywne i zaangażowane od PS, często zaczynały gryźć i bawić się rekwizytami. O wiele szybciej niż PS przestawały pracować i po prostu kierowały się do miejsca, w którym uzyskiwały nagrodę. PS do końca eksperymentu były zadowolone, ponieważ podobała im się świadomość kontrolowania przez swoje zachowanie dostępu do nagrody. PK zniechęcały się, bo nie miały nad tym żadnej kontroli - nagroda pojawiała się w nieuzasadnionych okolicznościach. Szybko zaprzestawały więc zastanawiać się nad tym, co robić, skoro w ostatecznym rozrachunku było to bez znaczenia, bo nagrodę dostawały prędzej czy później, niezależnie od swoich decyzji.
Eksperyment pokazał więc, że nagroda sama w sobie, nie będąca bezpośrednio związana z jakimś zachowaniem i wysiłkiem, nie dorównuje w żaden sposób nagrodzie za nasze starania. Jestem przekonana, że gdyby wziąć np. ze schroniska kilka psów o zbliżonym temperamencie i przeprowadzić podobną próbę, rezultaty byłyby prawie takie same. Sama mogę podać tutaj przykład Alaresa, który żadnych komend nie mógł nauczyć się przez tradycyjne naprowadzanie. Szybko się zniechęcał, ponieważ moje wymagana były dla niego niezrozumiałe (np. przy nauce siadania zamiast skupiać się na swoim zachowaniu, próbował dostać smakołyk w mojej dłoni), a smakołyk, mimo że był pod jego nosem, z każdą sekundą był coraz mniej wart (zbyt długi czas prób bez sukcesu powodował, że pies tracił wiarę w sens podążania za smakołykiem).
Przy uczeniu psa podstawowych umiejętności, czyli siadania, warowania, przychodzenia na zawołanie, odpoczywania i chodzenia na luźnej smyczy zawsze opieram się o danie psu kontroli nad sytuacją. To samo wykorzystuję przy nauce samokontroli, która idzie najszybciej, gdy pozwalamy psu na "samomyślenie".
Naprowadzanie jest czasami dobrą pomocą - słowem, gestem lub smakołykiem możemy czasami uratować sytuację, w której nie mamy tego luksusu dania psu tyle czasu na zaprezentowanie dobrego zachowania, ile mu go potrzeba. Niekiedy też inaczej się po prostu nie da, np. nauka niektórych sztuczek be naprowadzenia psa byłaby niemożliwa. Dlatego ważne jest pamiętanie o tym, że nauka poprzez złe i dobre wybory jest świetna, ale ma swoje ograniczenia i sama w sobie jest niewystarczająca.
Czasami jesteśmy kierowcami autobusu, a czasami jego pasażerami.
Istnieje jeszcze trzeci typ sytuacji, kiedy sami nie mamy pewności co do tego, co robimy, ale zakładamy, że musimy wziąć odpowiedzialność za jej przebieg, bo druga osoba wie jeszcze mniej od nas. Oczywiście czasami faktycznie tak jest, ale wyjątkowo chętnie zakładamy taką konieczność z góry. Najczęściej mamy do czynienia z takimi sytuacjami wtedy, gdy druga osoba jest nam równa stanowisku, młodsza od nas lub ponosimy za nią odpowiedzialność i przez większość czasu w tej relacji jesteśmy tymi "mądrzejszymi". Wówczas trudno jest nam zejść z piedestału, nawet wtedy, gdy mamy świadomość tego, jak bardzo absurdalne są nasze obawy typu "upadek naszego autorytetu" i że naprawdę jest duże prawdopodobieństwo, że wszystko wyjdzie tak, jak powinno. Czasami boimy się konfliktu, który mógłby się narodzić po daniu komuś wolności wyboru, bo decyzja, którą mógłby podjąć mogłaby okazać się dla nas niemożliwa do zaakceptowania.
Przy tym wszystkim zapominamy, że każda żywa, myśląca, czująca istota będzie próbowała odzyskać kontrolę. Poddanie się - bezwarunkowo i na zawsze - z góry narzuconym zasadom nie leży w niczyjej naturze i jeszcze nigdy się nie sprawdziło. Im mocniej próbujemy temu zapobiec, tym dłużej trwa ta dziwna sytuacja, zaczynamy się więc do niej przyzwyczajać, a wtedy bolesne zmierzenie się z rzeczywistością jest o wiele bardziej zaskakujące i przykre. Jest też inny skutek uboczny trwania w takiej niezdrowej relacji, mianowicie zaczynamy tak bardzo wierzyć w konieczność sprawowania kontroli, że nawet w momencie, w którym zaczyna nas męczyć poczucie ciążącej na nas odpowiedzialności, nie potrafimy odpuścić. Irytacja połączona ze świadomością, że gdzieś w tym wszystkim ponosimy winę za nasz obecny stan najczęściej powodują, że jeszcze zacieklej wszystko kontrolujemy, a ponieważ dzieje się coraz gorzej, a my nie możemy przestać, sami zamykamy się w takim szalonym kręgu bez wyjścia.
Sama kiedyś bardzo dużo rzeczy chciałam kontrolować, np. zniecierpliwiona mówiłam "masz, pokażę ci", zamiast pozwolić komuś spróbować pomyśleć, popracować, popełnić błąd i zastanowić się nad nim. Nie lubiłam natomiast, gdy ktoś w ten sposób traktował mnie, nigdy jednak nie zastanawiałam się, czemu jestem taka w stosunku do innych. Chociaż w stosunku do ludzi nadal potrafię stracić cierpliwość i przejąć kontrolę nad sytuacją, to staram się to ograniczać, a w przypadku psów uważam, że wykluczyłam to prawie w zupełności. Zostawiam jednak zawsze mały margines na wyjątki.
Obecnie ciężko jest mi patrzeć na to, jak mało pola do popisu zostawiamy swoim psom. Pokazanie im, że mogą kontrolować siebie i dostęp do tego, na czym im zależy jest dla mnie pierwszym krokiem w procesie resocjalizacji psów agresywnych lub lękliwych i nieodłącznym elementem w pracy z każdym zrównoważonym psem niezależnie od wieku. Cały sekret tkwi w tym, aby wybór zadowalający człowieka przedstawić im w jak najatrakcyjniejszy sposób. Aby to osiągnąć, wystarczy postawić psa w ogromnej ilości sytuacji, w których mając wolny wybór zawsze zła z naszego punkt u widzenia decyzja, byłaby wcale nie zniechęcająca, tylko mniej fajna. Tak, tutaj mamy pierwsze "ale" - nie kontrolowanie psa nie powinno nam przeszkadzać w prowokowaniu sytuacji w kontrolowanych warunkach, w których pies mógłby wzmocnić prawidłowe decyzje.
Ostatnio na sześciu parach beagli przeprowadzono eksperyment potwierdzający słuszność mojego artykułu. Pytanie, które postawiono na jego początku brzmiało: "Czy zdobycie nagrody za rozwiązanie zadania jest cenniejsze, niż nagroda sama w sobie?".
Każdy pies przez jedną połowę eksperymentu był psem samodzielnym (PS), który dostał możliwość dojścia do rozwiązania problemu za pomocą prób i błędów, a przez drugą psem kontrolowanym (PK), czyli był uczony zachowania za pomocą narzucenia mu schematu postępowania. Następnie każdego psa wprowadzono do pomieszczenia próby. PS mial nieograniczoną ilość czasu w dochodzeniu do tego, jakie zachowanie zaprezentować i za ukazanie tego właściwego, wcześniej nauczonego, dostawał nagrodę. PK dostawał nagrodę niezależnie od tego, czy zaprezentował wyuczone zachowanie czy nie - po prostu po upływie czasu, jaki PS potrzebował na osiągnięcie sukcesu, mógł ją otrzymać. Po dwóch - trzech razach wszystkie PK potrzebowały dodatkowej zachęty od przewodnika, aby wejść do pokoju, w którym odbywał się eksperyment. Były mniej aktywne i zaangażowane od PS, często zaczynały gryźć i bawić się rekwizytami. O wiele szybciej niż PS przestawały pracować i po prostu kierowały się do miejsca, w którym uzyskiwały nagrodę. PS do końca eksperymentu były zadowolone, ponieważ podobała im się świadomość kontrolowania przez swoje zachowanie dostępu do nagrody. PK zniechęcały się, bo nie miały nad tym żadnej kontroli - nagroda pojawiała się w nieuzasadnionych okolicznościach. Szybko zaprzestawały więc zastanawiać się nad tym, co robić, skoro w ostatecznym rozrachunku było to bez znaczenia, bo nagrodę dostawały prędzej czy później, niezależnie od swoich decyzji.
Eksperyment pokazał więc, że nagroda sama w sobie, nie będąca bezpośrednio związana z jakimś zachowaniem i wysiłkiem, nie dorównuje w żaden sposób nagrodzie za nasze starania. Jestem przekonana, że gdyby wziąć np. ze schroniska kilka psów o zbliżonym temperamencie i przeprowadzić podobną próbę, rezultaty byłyby prawie takie same. Sama mogę podać tutaj przykład Alaresa, który żadnych komend nie mógł nauczyć się przez tradycyjne naprowadzanie. Szybko się zniechęcał, ponieważ moje wymagana były dla niego niezrozumiałe (np. przy nauce siadania zamiast skupiać się na swoim zachowaniu, próbował dostać smakołyk w mojej dłoni), a smakołyk, mimo że był pod jego nosem, z każdą sekundą był coraz mniej wart (zbyt długi czas prób bez sukcesu powodował, że pies tracił wiarę w sens podążania za smakołykiem).
Przy uczeniu psa podstawowych umiejętności, czyli siadania, warowania, przychodzenia na zawołanie, odpoczywania i chodzenia na luźnej smyczy zawsze opieram się o danie psu kontroli nad sytuacją. To samo wykorzystuję przy nauce samokontroli, która idzie najszybciej, gdy pozwalamy psu na "samomyślenie".
Naprowadzanie jest czasami dobrą pomocą - słowem, gestem lub smakołykiem możemy czasami uratować sytuację, w której nie mamy tego luksusu dania psu tyle czasu na zaprezentowanie dobrego zachowania, ile mu go potrzeba. Niekiedy też inaczej się po prostu nie da, np. nauka niektórych sztuczek be naprowadzenia psa byłaby niemożliwa. Dlatego ważne jest pamiętanie o tym, że nauka poprzez złe i dobre wybory jest świetna, ale ma swoje ograniczenia i sama w sobie jest niewystarczająca.
Czasami jesteśmy kierowcami autobusu, a czasami jego pasażerami.
Copyright © Emilia Prusevicius. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, wykorzystywanie tekstu, oraz zdjęć bez zgody autora zabronione.