16.05.2014
Samokontrola na co dzień
praktyczne wykorzystanie
ćwiczeń z tego artykułu.
Jest naprawdę mnóstwo psów, które świetnie zostawiają jedzenie, ale nie przekłada się to na inne sfery życia. Oczywiście, to nie ich wina. Po prostu nauczenie psa, że smakołyk na dłoni nie jest do wzięcia bez komendy zwalniającej, nie jest dla niego równoznaczne z ogólną kontrolą emocji. Aby samokontrola miała sens, należy korzystać z każdej sytuacji, w której pies „wie”, co ma robić i pokazać mu, że wymagamy czegoś innego.
Klucz do sukcesu w samokontroli to to, że pies się SAM kontroluje. I nie tylko on, bo ludzi też wiele kosztuje taka praca! Czasami właścicielom jest szkoda psa i myślą, czy by mu nie „podpowiedzieć”, albo po prostu dać, na czym mu tak zależy. Tymczasem na początku trzeba być bardzo upartym, nawet kosztem podrapanych do krwi dłoni.
Ostatnio ćwiczyłam z trzymiesięczną suczką, która przez bite piętnaście-dwadzieścia minut próbowała robić wszystko.. oprócz samokontroli i jakichkolwiek zachowań, które by ją w najmniejszym stopniu przypominały. Nie dawała mi nawet ułamka sekundy na zaznaczenie dobrego zachowania. Udało mi się ją przetrzymać i potem w ciągu godziny: nauczyła się zostawać w miejscu, chodzić na luźnej smyczy obok rozproszeń, nie kraść ze stołu i rezygnować z upragnionego smakołyka. Oczywiście te umiejętności nie są utrwalone na stałe i prawdopodobnie od czasu mojej wizyty właścicielka wyrwała sobie przez suczkę kilka włosów z głowy, ale są na świetnej drodze do porozumienia.
Przetrzymywanie też nie zawsze ma sens. Odnosząc się jeszcze do powyższego przykładu: ostatecznie doszłam do upragnionego celu, ale potem okazało się, że gdy samokontrolę zrobiłam na stojąco, o wiele łatwiej było suczce zrozumieć, o co mi chodzi. Czasami więc zmiana pozycji jest dla psa zmianą sytuacji, dzięki czemu sobie lepiej radzi z naszymi wymaganiami. A do tego zawsze dążymy – do sukcesu!
Pamiętajmy, aby wszystkie ćwiczenia przeprowadzać bez negatywnych emocji i nie w sytuacjach, kiedy wiemy, że pies nie podoła naszym wymaganiom. Pies, który jest nauczony samokontroli nie boi się podejmować złych wyborów, tylko po prostu nie chce tego robić. Dojdziemy do takiego poziomu tylko wtedy, gdy nic bardzo przykrego psa podczas ćwiczenia nie spotka.
Podobnie gdy ktoś przychodzi do nas z wizytą, Happy nie zejdzie się przywitać, lub goście nie wejdą do domu, dopóki spokojnie nie da się zapiąć na krótką smycz i nie przejdzie dzielącego jej od gości kawałka w spokoju. Tak samo nie ujrzy na oczy zamówionej pachnącej, ciepłej pizzy jeśli nie będzie opanowana.
Dzięki ćwiczeniu samokontroli Happy jest coraz łatwiej powstrzymywać się od szczekania w naszym osiedlowym chórze i naprawdę rzadko sama zaczyna swój śpiew. Także przy witaniu z nami jest już mniej wylewna, a to tylko dzięki upartemu niewchodzeniu do domu i wychodzeniu, nawet w trakcie zdejmowania buta, jeśli zachowuje się niewłaściwie. Zrozumiała zasadę „cztery łapy na ziemi” i bardzo dzielnie się jej trzyma, chociaż podejrzewam, że najchętniej by na swoich spanielowych uszach pofrunęła do sufitu!
Inną sytuacją, idealną do ćwiczenia samokontroli, jest karmienie psa. Po prostu miskę z jedzeniem próbujemy postawić na ziemi, ale jeśli pies nie siedzi, wstaje, wyciąga głowę – trzymamy ją na wysokości pasa lub za plecami. Dokładniej opisałam ten sposób w artykule o samokontroli. Ponieważ Happy jest raczej niejadkiem, ten sposób ćwiczenia sprawdza się lepiej, gdy w misce ląduje jakiś lepszy kąsek.
Samokontrolę można ćwiczyć także podczas przygotowywania nagród. Po prostu z psem siedzącym na swoim miejscu wyjmujemy z lodówki np. parówki, bierzemy deskę do krojenia, nóż i zaczynamy rozdrabniać smaczki. Jeśli pies wstanie lub wydaje z siebie jakieś odgłosy, możemy: odłożyć nóż i patrząc się w ścianę nieruchomo stać i czekać, aż pies się poprawi, lub schować wszystko do lodówki, usiąść i zająć się sobą, lub nawet wyjść z kuchni. To samo robimy, gdy po prostu pakujemy do saszetki psie ciasteczka i inne pyszności. Zakończenie tych czynności też nie jest dla psa pozwoleniem na ruszenie się z miejsca.
Podobnie możemy ćwiczyć z psem, gdy sami sobie nakładamy obiad, bierzemy sztućce i siadamy. To bardzo pomocne, ponieważ nie krząta się nam wówczas pod nogami.
Na spacerach w przypadku Wery zaczynam od zatrzymania się przed jej kojcem. Czekam cierpliwie, aż usiądzie, otwieram lekko drzwi i jeśli grzecznie przy nich siedzi, pozwalam jej z niego wyjść. Witamy się, Wera robi kilka okrążeń po ogródku i wraca do mnie do kojca. Teraz zakładam jej szelki. Wera siedzi i podaje mi kolejno prawą i lewą łapkę, ja zapinam szelki na grzbiecie i się prostuję. Wera do niedawna także się od razu podnosiła, ale zaczęłyśmy pracować nad tym elementem i teraz spokojnie wysiaduje do momentu, w którym pada kolejna komenda – „pij”. Zawsze chcę, aby się trochę napiła przed spacerem, aby mieć zwilżony pyszczek. Potem pada komenda „okej”, na co Wera wybiega z kojca i czeka na mnie już przy furtce. Tam ponownie siada i musi czekać, aż zapnę jej smycz – jeśli wstanie, prostuję się, czekam, aż znowu usiądzie i spokojnie da się zapiąć.
Następnie wychodząc na spacer czy to z Werą, czy to z Happy, zawsze po zapięciu smyczy kładę dłoń na klamce. Jest to dla nich sygnał, że mają usiąść i trzymać pozycję. Ważne jest, aby pies siedział w takiej odległości od drzwi, że będziemy mogli je swobodnie otwierać i zamykać. Jeśli położenie dłoni na klamce, sięgnięcie po klucze, przekręcenie kluczyków, naciśnięcie klamki, lekkie otworzenie drzwi.. jeśli w którymkolwiek momencie pies wstaje, drzwi się bezlitośnie zamykają. Dokładniej opisałam ten sposób w artykule o chodzeniu na luźnej smyczy. Stopniowo dodaję takie rozproszenia jak rzucona za próg zabawka, do której pies nie ma dostępu bez komendy zwalniającej, a prawdziwa próba samokontroli jest wtedy, gdy pod drzwiami przechodzi listonosz lub inny pies.
Inną codzienną sytuacją, przynajmniej dla mnie, jest zabawa z psem. Z Werą bawię się najczęściej na trzy sposoby i przeplatam je z samokontrolą:
1. Szarpanie – szarpię się z Werą na różne sposoby, mocniej, słabiej, „rzucając nią”, warcząc na nią.. nie mamy chyba ulubionego sposobu, bo jest to w dużej mierze po prostu zależne od naszych nastrojów. Czasami po komendzie „puść” pozwalam jej znowu chwycić zabawkę, a czasami zamieniam się w słup – Wera próbuje mnie wtedy czasami znowu wkręcić w zabawę i chwyta zabawkę, na co ja ją chowam za plecami i powtarzam schemat. Gdy ładnie czeka, pozwalam się jej znowu poszarpać. Czasami po puszczeniu macham zabawką dalej, udaję rzut, a Wera musi bardzo się pilnować, aby w ferworze zabawy jej nie chwycić. Jeśli Wera jest bardzo podekscytowana, nie muszę ją już nakręcać dodatkowo zabawą.
2. Aportowanie – bawimy się w nie bardzo rzadko, ponieważ jego głównym minusem jest wzbudzanie przesadnych emocji u psa oraz fakt, że największa nagroda jest odbierana przez psa daleko ode mnie, bo w momencie chwycenia zabawki. Można je jednak wykorzystać jako jeden ze sposobów radzenia sobie z polowaniem psa na zwierzynę, bo chociaż częściowo go przygotowuje do posłuszeństwa w takiej sytuacji. Czasami rzucam Werze piłkę trzy razy i za każdym razem zwalniam ją komendą „okej”, dzięki czemu za czwartym razem jest przekonana, że też może za nią pobiec.. a wcale na to pozwolenia nie dostała! Teraz już rzadko się na to nabiera, ale kiedyś był to nasz ulubiony sposób na aport. Innym sposobem jest przytrzymanie psa, ale na luźnej smyczy, i lekkie rzucenie zabawką. Pies, który nigdy wcześniej czegoś takiego nie ćwiczył prawdopodobnie spróbuje wyskoczyć do przodu, dlatego warto jest nosić rękawiczki i smycz trzymać luźno, ale krótko, aby siła pociągnięcia była jak najmniejsza. Spokojnie czekamy na jego decyzję, a jeśli zachowuje się coraz gorzej, to po prostu korzystając z przerobionego ćwiczenia na spokojną reakcję na napięcie smyczy odprowadzamy go spokojnie na trzy kroki dalej i ponownie dajemy mu szansę na uzyskanie piłki. W momencie, w którym usiądzie, momentalnie dostaje zwolnienie do piłki.
Chyba najłatwiej jest taką zabawę przeprowadzić samemu siedząc. Nasze ciało jest wtedy luźne i nie wysyłamy psu żadnych sygnałów, że piłka jest wartościowa, a rzucamy ją wtedy na maksymalnie metr z mniejszym zaangażowaniem niż wyrzucamy papierek do kosza. Ze szczeniakami taką zabawę przeprowadzam czasami bez smyczy, bo nawet gdy ruszą zrobić dwa kroki do zabawki, zaraz same się cofają i następnym razem wszystko wychodzi perfekcyjnie. To też ważna nauka – wycofywanie się ze swoich reakcji nawet, gdy fizycznie nic nie hamuje psa przed tym, aby brnąć w złe zachowanie dalej. Możemy sobie na to pozwolić tylko wtedy, gdy pies ewentualną złą decyzją nie nagrodzi się za bardzo, bo wtedy oczywiście takie ćwiczenie mija się z celem i wówczas smycz jest niezbędna.
3. Zabawa w berka – na pewno nie polecam jej dla osób, których psy mają problemy z oddawaniem przedmiotów, albo nie mają opanowanego przywołania, bo właśnie te dwie rzeczy sobie tą zabawą zmarnują.
Wera jest psem, który uwielbia gonitwy. Niestety, bawiąc się z innymi psami, często dochodzi do tego, że się zapominają i zaczynają na nią w szale naskakiwać nie patrząc na to, czy się dobrze czuje, dlatego na takie zabawy pozwalam tylko w pewnych granicach i z zaufanymi psami.
Udało mi się znaleźć chyba godne zastępstwo, bo Wera wygląda na zachwyconą zabawą ze mną. Najpierw skradam się w jej stronę, albo gwiżdżę patrząc w niebo, i tak jak gdyby nigdy nic się do niej zbliżam.. Wera zna moje sztuczki, ale wymyślam ciągle coś nowego, np. ostatnio przedzierałam się przez gałęzie sosenki jak „drapieżnik”. Zazwyczaj jest to gonitwa jednostronna, bo rzadko udaje mi się chwycić zabawkę, a Wera też rzadko ją upuszcza, ale czasami się to zdarza i to sprawia, że zabawa jest dla Wery „przewidywalna, ale..”. To „ale” powoduje, że mimo że oddala się czasami na duże odległości, chowa mi się za sosenkami, to nigdy tak naprawdę nie spuszcza ze mnie wzroku. To jest więc też ćwiczenie na poprawienie kontaktu i porozumienia z psem na odległość! Czasami jednak po prostu nagle ją wołam i Wera doskonale to rozumie, że zabawa się skończyła i teraz musi wykonać polecenie. Żeby było jasne: nigdy podczas zabawy nie wołam jej ani nie wydaję jej komend po to, żeby sobie ułatwić zdobycie piłki, bo to byłoby nie fair i zmarnowałoby całą moją pracę nad jej posłuszeństwem. Bawiąc się w berka ćwierkam, skrzeczę, śmieję się, atakuję ją z okrzykiem wojennym ale nie używam słów ani zachęcających do przyjścia do mnie gestów (np. klaskanie, klepanie się w biodro, kucanie). Natomiast bardzo chętnie prowokuję ją do ucieczki skradając na czterech nogach, skacząc z dłońmi opartymi na rozstawionych kolanach i pochylając się do przodu, dodając do tego wzrok „Uciekaj uciekaj bo i tak ci zabiorę!”.
Tutaj samokontrolą jest to, że Wera i w ucieczce musi zachować przytomność umysłu. Inaczej ta zabawa nie byłaby bezpieczna, skoro nie mogłabym jej przerwać w każdym, dowolnym momencie, a pies byłby czasami kilkadziesiąt metrów ode mnie.
Podczas tych zabaw często przeprowadzam jeszcze jedno ćwiczenie: gdy Wera przynosi piłeczkę, czasami odrzucam ją na ziemię i daję jej smakołyk. Nagle schylam się, aby ją podnieść i tutaj Wera bardzo często się nabiera i próbuje mnie wyprzedzić, powtarzam więc sytuację do skutku. Naprawdę nie trzeba dużo, aby zwykłą zabawę zamienić na super okazję szkoleniową. Pamiętajcie, że na tym powinno się opierać 90% Waszego ćwiczenia – na zabawie, na wszystkim, co cieszy Was, psa i uczy pożytecznych rzeczy!
Nie wyobrażam sobie spaceru bez mojego plecaka. Ponieważ w plecaku są często pochowane zabawki awaryjne, czyli te wykorzystywane tylko podczas specjalnych okazji, wiele kosztuje moje psy, aby nie wsadzić do niego nosa gdy go otwieram. Jeśli jednak im się to zdarzy, po prostu plecak zamykam i otwieram dopiero wtedy, gdy spokojnie czekają na to, co z niego wyjmę. Jeśli to, co wyjmuję sprowokuje je do podejścia, chowam wszystko z powrotem i powtarzam ćwiczenie. To samo powinniśmy robić wyjmując cokolwiek z siatek, szuflad i szafek.
Sprawa komplikuje się, gdy chcemy ćwiczyć samokontrolę z innymi osobami lub psami. Mimo najlepszych instrukcji z naszej strony, w każdej chwili coś może pójść nie tak i na to musimy być przygotowani. Zawsze spotykając z Werą innego psa dążę do maksymalnego możliwego w danej chwili wyciszenia jej, czasami odchodząc najpierw na kilkadziesiąt metrów, uspokajając ją i dopiero potem trochę się zbliżając do jej celu. Teraz spotkałyśmy kilkakrotnie obce psy i powoli zaczynam oficjalnie przyznawać, że Wera potrafi podejść na przynajmniej kilka kroków od psa w spokoju, ale nie zamierzam jej za bardzo wierzyć. Pewnie jest grzeczna, bo chce nową zabawkę i tyle - kombinatorka!
Jeśli ćwiczę podchodzenie do innych osób, staram się zawsze kontrolować i psa, i człowieka. Czasami proszę o uspokojenie się, odwrócenie wzroku lub stanie tyłem do psa, czasami proszę o zwiększenie lub zmniejszenie odległości.
Dobrym wyjściem, gdy postawimy psa w za trudnej sytuacji, jest albo puszczenie go po dużym sukcesie do witania się, albo zajęcie go zabawą i ustawienie tyłem do celu, poproszenie celu o zbliżenie się i pozwolenie psu na przywitanie go. Ta druga opcja jest najlepsza wtedy, gdy odległość jest za duża, aby psa puścić, a nie jest on w stanie spokojnie podejść bliżej. Nie zapominajmy też o zwykłej możliwości odejścia - całkowitego lub np. na 15 minut spaceru, aby wrócić z nową energią i siłą do ćwiczenia.
Nigdy nie podchodzę na wprost do człowieka lub psa, ponieważ idąc po łuku pies bardziej się odpręża i jest mu łatwiej się skupić na zadaniach, jakie przed nim stawiam.
Ostatnią rzeczą są pożegnania. Happy zakodowała sobie doskonale, że po słowie "zostaje", a przede wszystkim, gdy przed wyjściem nie były krojone dla niej nagrody, na pewno nigdzie ze mną nie wychodzi. Wera natomiast miała z tym duży problem i na początku wyła za mną na całe osiedle, gdy odchodziłam. Początkowo więc rozrzucałam jej smakołyki, a gdy ona ich szukała, szybko się ulatniałam. Teraz jest to dla niej jednak oczywisty rytuał i wymagam od niej więcej. Wera ma siedzieć i spokojnie patrzeć na to, jak rozrzucam nagrody po kojcu lub po ogródku, ma siedzieć, gdy wychodzę, zamykam drzwi i się oddalam. Dopiero komenda "okej" pozwala jej na rozpoczęcie węszenia, w którym się całkowicie zatraca i na które chyba czeka od momentu powrotu do ogródka. To jest chyba jedyna sytuacja, gdzie Wera nigdy nic nie próbuje ukraść i mogłaby posłużyć za idealny wzór. W każdej innej od czasu do czasu zdarzy jej się "przestępstwo" - jak każdemu nawet najlepiej wyszkolonemu psu. Jeśli odniesiemy porażkę, pamiętajmy, że czasami po prostu nie da się uczyć inaczej, niż na błędach.
Oczywiście pominęłam w artykule inne umiejętności: chodzenie na luźnej smyczy, odpoczywanie na legowisku, trzymanie i puszczanie przedmiotów, przychodzenie na zawołanie.. one wszystkie, i wiele innych, wynikają z ćwiczenia samokontroli i równocześnie są jej ćwiczeniem same w sobie. Tylko od nas zależy, czy popatrzymy na nie jako oddzielne zachowania, czy jako jedną całość: w ciągu kilkunastu sekund możemy np. zamykając i otwierając dłoń nakłonić psa do tego, aby usiadł, następnie odejść na trzy kroki (i powracać do wyjściowego punktu za każdym razem, gdy się podniesie) i go zawołać. Właśnie przećwiczyliśmy samokontrolę, siadanie, zostawanie w miejscu i przywołanie. To jest wszystko bardzo proste i to, że coś trzeba robić często naprawdę nie oznacza, że długo (tylko czasami jest inaczej).
Jest naprawdę mnóstwo psów, które świetnie zostawiają jedzenie, ale nie przekłada się to na inne sfery życia. Oczywiście, to nie ich wina. Po prostu nauczenie psa, że smakołyk na dłoni nie jest do wzięcia bez komendy zwalniającej, nie jest dla niego równoznaczne z ogólną kontrolą emocji. Aby samokontrola miała sens, należy korzystać z każdej sytuacji, w której pies „wie”, co ma robić i pokazać mu, że wymagamy czegoś innego.
Klucz do sukcesu w samokontroli to to, że pies się SAM kontroluje. I nie tylko on, bo ludzi też wiele kosztuje taka praca! Czasami właścicielom jest szkoda psa i myślą, czy by mu nie „podpowiedzieć”, albo po prostu dać, na czym mu tak zależy. Tymczasem na początku trzeba być bardzo upartym, nawet kosztem podrapanych do krwi dłoni.
Ostatnio ćwiczyłam z trzymiesięczną suczką, która przez bite piętnaście-dwadzieścia minut próbowała robić wszystko.. oprócz samokontroli i jakichkolwiek zachowań, które by ją w najmniejszym stopniu przypominały. Nie dawała mi nawet ułamka sekundy na zaznaczenie dobrego zachowania. Udało mi się ją przetrzymać i potem w ciągu godziny: nauczyła się zostawać w miejscu, chodzić na luźnej smyczy obok rozproszeń, nie kraść ze stołu i rezygnować z upragnionego smakołyka. Oczywiście te umiejętności nie są utrwalone na stałe i prawdopodobnie od czasu mojej wizyty właścicielka wyrwała sobie przez suczkę kilka włosów z głowy, ale są na świetnej drodze do porozumienia.
Przetrzymywanie też nie zawsze ma sens. Odnosząc się jeszcze do powyższego przykładu: ostatecznie doszłam do upragnionego celu, ale potem okazało się, że gdy samokontrolę zrobiłam na stojąco, o wiele łatwiej było suczce zrozumieć, o co mi chodzi. Czasami więc zmiana pozycji jest dla psa zmianą sytuacji, dzięki czemu sobie lepiej radzi z naszymi wymaganiami. A do tego zawsze dążymy – do sukcesu!
Pamiętajmy, aby wszystkie ćwiczenia przeprowadzać bez negatywnych emocji i nie w sytuacjach, kiedy wiemy, że pies nie podoła naszym wymaganiom. Pies, który jest nauczony samokontroli nie boi się podejmować złych wyborów, tylko po prostu nie chce tego robić. Dojdziemy do takiego poziomu tylko wtedy, gdy nic bardzo przykrego psa podczas ćwiczenia nie spotka.
Podobnie gdy ktoś przychodzi do nas z wizytą, Happy nie zejdzie się przywitać, lub goście nie wejdą do domu, dopóki spokojnie nie da się zapiąć na krótką smycz i nie przejdzie dzielącego jej od gości kawałka w spokoju. Tak samo nie ujrzy na oczy zamówionej pachnącej, ciepłej pizzy jeśli nie będzie opanowana.
Dzięki ćwiczeniu samokontroli Happy jest coraz łatwiej powstrzymywać się od szczekania w naszym osiedlowym chórze i naprawdę rzadko sama zaczyna swój śpiew. Także przy witaniu z nami jest już mniej wylewna, a to tylko dzięki upartemu niewchodzeniu do domu i wychodzeniu, nawet w trakcie zdejmowania buta, jeśli zachowuje się niewłaściwie. Zrozumiała zasadę „cztery łapy na ziemi” i bardzo dzielnie się jej trzyma, chociaż podejrzewam, że najchętniej by na swoich spanielowych uszach pofrunęła do sufitu!
Inną sytuacją, idealną do ćwiczenia samokontroli, jest karmienie psa. Po prostu miskę z jedzeniem próbujemy postawić na ziemi, ale jeśli pies nie siedzi, wstaje, wyciąga głowę – trzymamy ją na wysokości pasa lub za plecami. Dokładniej opisałam ten sposób w artykule o samokontroli. Ponieważ Happy jest raczej niejadkiem, ten sposób ćwiczenia sprawdza się lepiej, gdy w misce ląduje jakiś lepszy kąsek.
Samokontrolę można ćwiczyć także podczas przygotowywania nagród. Po prostu z psem siedzącym na swoim miejscu wyjmujemy z lodówki np. parówki, bierzemy deskę do krojenia, nóż i zaczynamy rozdrabniać smaczki. Jeśli pies wstanie lub wydaje z siebie jakieś odgłosy, możemy: odłożyć nóż i patrząc się w ścianę nieruchomo stać i czekać, aż pies się poprawi, lub schować wszystko do lodówki, usiąść i zająć się sobą, lub nawet wyjść z kuchni. To samo robimy, gdy po prostu pakujemy do saszetki psie ciasteczka i inne pyszności. Zakończenie tych czynności też nie jest dla psa pozwoleniem na ruszenie się z miejsca.
Podobnie możemy ćwiczyć z psem, gdy sami sobie nakładamy obiad, bierzemy sztućce i siadamy. To bardzo pomocne, ponieważ nie krząta się nam wówczas pod nogami.
Na spacerach w przypadku Wery zaczynam od zatrzymania się przed jej kojcem. Czekam cierpliwie, aż usiądzie, otwieram lekko drzwi i jeśli grzecznie przy nich siedzi, pozwalam jej z niego wyjść. Witamy się, Wera robi kilka okrążeń po ogródku i wraca do mnie do kojca. Teraz zakładam jej szelki. Wera siedzi i podaje mi kolejno prawą i lewą łapkę, ja zapinam szelki na grzbiecie i się prostuję. Wera do niedawna także się od razu podnosiła, ale zaczęłyśmy pracować nad tym elementem i teraz spokojnie wysiaduje do momentu, w którym pada kolejna komenda – „pij”. Zawsze chcę, aby się trochę napiła przed spacerem, aby mieć zwilżony pyszczek. Potem pada komenda „okej”, na co Wera wybiega z kojca i czeka na mnie już przy furtce. Tam ponownie siada i musi czekać, aż zapnę jej smycz – jeśli wstanie, prostuję się, czekam, aż znowu usiądzie i spokojnie da się zapiąć.
Następnie wychodząc na spacer czy to z Werą, czy to z Happy, zawsze po zapięciu smyczy kładę dłoń na klamce. Jest to dla nich sygnał, że mają usiąść i trzymać pozycję. Ważne jest, aby pies siedział w takiej odległości od drzwi, że będziemy mogli je swobodnie otwierać i zamykać. Jeśli położenie dłoni na klamce, sięgnięcie po klucze, przekręcenie kluczyków, naciśnięcie klamki, lekkie otworzenie drzwi.. jeśli w którymkolwiek momencie pies wstaje, drzwi się bezlitośnie zamykają. Dokładniej opisałam ten sposób w artykule o chodzeniu na luźnej smyczy. Stopniowo dodaję takie rozproszenia jak rzucona za próg zabawka, do której pies nie ma dostępu bez komendy zwalniającej, a prawdziwa próba samokontroli jest wtedy, gdy pod drzwiami przechodzi listonosz lub inny pies.
Inną codzienną sytuacją, przynajmniej dla mnie, jest zabawa z psem. Z Werą bawię się najczęściej na trzy sposoby i przeplatam je z samokontrolą:
1. Szarpanie – szarpię się z Werą na różne sposoby, mocniej, słabiej, „rzucając nią”, warcząc na nią.. nie mamy chyba ulubionego sposobu, bo jest to w dużej mierze po prostu zależne od naszych nastrojów. Czasami po komendzie „puść” pozwalam jej znowu chwycić zabawkę, a czasami zamieniam się w słup – Wera próbuje mnie wtedy czasami znowu wkręcić w zabawę i chwyta zabawkę, na co ja ją chowam za plecami i powtarzam schemat. Gdy ładnie czeka, pozwalam się jej znowu poszarpać. Czasami po puszczeniu macham zabawką dalej, udaję rzut, a Wera musi bardzo się pilnować, aby w ferworze zabawy jej nie chwycić. Jeśli Wera jest bardzo podekscytowana, nie muszę ją już nakręcać dodatkowo zabawą.
2. Aportowanie – bawimy się w nie bardzo rzadko, ponieważ jego głównym minusem jest wzbudzanie przesadnych emocji u psa oraz fakt, że największa nagroda jest odbierana przez psa daleko ode mnie, bo w momencie chwycenia zabawki. Można je jednak wykorzystać jako jeden ze sposobów radzenia sobie z polowaniem psa na zwierzynę, bo chociaż częściowo go przygotowuje do posłuszeństwa w takiej sytuacji. Czasami rzucam Werze piłkę trzy razy i za każdym razem zwalniam ją komendą „okej”, dzięki czemu za czwartym razem jest przekonana, że też może za nią pobiec.. a wcale na to pozwolenia nie dostała! Teraz już rzadko się na to nabiera, ale kiedyś był to nasz ulubiony sposób na aport. Innym sposobem jest przytrzymanie psa, ale na luźnej smyczy, i lekkie rzucenie zabawką. Pies, który nigdy wcześniej czegoś takiego nie ćwiczył prawdopodobnie spróbuje wyskoczyć do przodu, dlatego warto jest nosić rękawiczki i smycz trzymać luźno, ale krótko, aby siła pociągnięcia była jak najmniejsza. Spokojnie czekamy na jego decyzję, a jeśli zachowuje się coraz gorzej, to po prostu korzystając z przerobionego ćwiczenia na spokojną reakcję na napięcie smyczy odprowadzamy go spokojnie na trzy kroki dalej i ponownie dajemy mu szansę na uzyskanie piłki. W momencie, w którym usiądzie, momentalnie dostaje zwolnienie do piłki.
Chyba najłatwiej jest taką zabawę przeprowadzić samemu siedząc. Nasze ciało jest wtedy luźne i nie wysyłamy psu żadnych sygnałów, że piłka jest wartościowa, a rzucamy ją wtedy na maksymalnie metr z mniejszym zaangażowaniem niż wyrzucamy papierek do kosza. Ze szczeniakami taką zabawę przeprowadzam czasami bez smyczy, bo nawet gdy ruszą zrobić dwa kroki do zabawki, zaraz same się cofają i następnym razem wszystko wychodzi perfekcyjnie. To też ważna nauka – wycofywanie się ze swoich reakcji nawet, gdy fizycznie nic nie hamuje psa przed tym, aby brnąć w złe zachowanie dalej. Możemy sobie na to pozwolić tylko wtedy, gdy pies ewentualną złą decyzją nie nagrodzi się za bardzo, bo wtedy oczywiście takie ćwiczenie mija się z celem i wówczas smycz jest niezbędna.
3. Zabawa w berka – na pewno nie polecam jej dla osób, których psy mają problemy z oddawaniem przedmiotów, albo nie mają opanowanego przywołania, bo właśnie te dwie rzeczy sobie tą zabawą zmarnują.
Wera jest psem, który uwielbia gonitwy. Niestety, bawiąc się z innymi psami, często dochodzi do tego, że się zapominają i zaczynają na nią w szale naskakiwać nie patrząc na to, czy się dobrze czuje, dlatego na takie zabawy pozwalam tylko w pewnych granicach i z zaufanymi psami.
Udało mi się znaleźć chyba godne zastępstwo, bo Wera wygląda na zachwyconą zabawą ze mną. Najpierw skradam się w jej stronę, albo gwiżdżę patrząc w niebo, i tak jak gdyby nigdy nic się do niej zbliżam.. Wera zna moje sztuczki, ale wymyślam ciągle coś nowego, np. ostatnio przedzierałam się przez gałęzie sosenki jak „drapieżnik”. Zazwyczaj jest to gonitwa jednostronna, bo rzadko udaje mi się chwycić zabawkę, a Wera też rzadko ją upuszcza, ale czasami się to zdarza i to sprawia, że zabawa jest dla Wery „przewidywalna, ale..”. To „ale” powoduje, że mimo że oddala się czasami na duże odległości, chowa mi się za sosenkami, to nigdy tak naprawdę nie spuszcza ze mnie wzroku. To jest więc też ćwiczenie na poprawienie kontaktu i porozumienia z psem na odległość! Czasami jednak po prostu nagle ją wołam i Wera doskonale to rozumie, że zabawa się skończyła i teraz musi wykonać polecenie. Żeby było jasne: nigdy podczas zabawy nie wołam jej ani nie wydaję jej komend po to, żeby sobie ułatwić zdobycie piłki, bo to byłoby nie fair i zmarnowałoby całą moją pracę nad jej posłuszeństwem. Bawiąc się w berka ćwierkam, skrzeczę, śmieję się, atakuję ją z okrzykiem wojennym ale nie używam słów ani zachęcających do przyjścia do mnie gestów (np. klaskanie, klepanie się w biodro, kucanie). Natomiast bardzo chętnie prowokuję ją do ucieczki skradając na czterech nogach, skacząc z dłońmi opartymi na rozstawionych kolanach i pochylając się do przodu, dodając do tego wzrok „Uciekaj uciekaj bo i tak ci zabiorę!”.
Tutaj samokontrolą jest to, że Wera i w ucieczce musi zachować przytomność umysłu. Inaczej ta zabawa nie byłaby bezpieczna, skoro nie mogłabym jej przerwać w każdym, dowolnym momencie, a pies byłby czasami kilkadziesiąt metrów ode mnie.
Podczas tych zabaw często przeprowadzam jeszcze jedno ćwiczenie: gdy Wera przynosi piłeczkę, czasami odrzucam ją na ziemię i daję jej smakołyk. Nagle schylam się, aby ją podnieść i tutaj Wera bardzo często się nabiera i próbuje mnie wyprzedzić, powtarzam więc sytuację do skutku. Naprawdę nie trzeba dużo, aby zwykłą zabawę zamienić na super okazję szkoleniową. Pamiętajcie, że na tym powinno się opierać 90% Waszego ćwiczenia – na zabawie, na wszystkim, co cieszy Was, psa i uczy pożytecznych rzeczy!
Nie wyobrażam sobie spaceru bez mojego plecaka. Ponieważ w plecaku są często pochowane zabawki awaryjne, czyli te wykorzystywane tylko podczas specjalnych okazji, wiele kosztuje moje psy, aby nie wsadzić do niego nosa gdy go otwieram. Jeśli jednak im się to zdarzy, po prostu plecak zamykam i otwieram dopiero wtedy, gdy spokojnie czekają na to, co z niego wyjmę. Jeśli to, co wyjmuję sprowokuje je do podejścia, chowam wszystko z powrotem i powtarzam ćwiczenie. To samo powinniśmy robić wyjmując cokolwiek z siatek, szuflad i szafek.
Sprawa komplikuje się, gdy chcemy ćwiczyć samokontrolę z innymi osobami lub psami. Mimo najlepszych instrukcji z naszej strony, w każdej chwili coś może pójść nie tak i na to musimy być przygotowani. Zawsze spotykając z Werą innego psa dążę do maksymalnego możliwego w danej chwili wyciszenia jej, czasami odchodząc najpierw na kilkadziesiąt metrów, uspokajając ją i dopiero potem trochę się zbliżając do jej celu. Teraz spotkałyśmy kilkakrotnie obce psy i powoli zaczynam oficjalnie przyznawać, że Wera potrafi podejść na przynajmniej kilka kroków od psa w spokoju, ale nie zamierzam jej za bardzo wierzyć. Pewnie jest grzeczna, bo chce nową zabawkę i tyle - kombinatorka!
Jeśli ćwiczę podchodzenie do innych osób, staram się zawsze kontrolować i psa, i człowieka. Czasami proszę o uspokojenie się, odwrócenie wzroku lub stanie tyłem do psa, czasami proszę o zwiększenie lub zmniejszenie odległości.
Dobrym wyjściem, gdy postawimy psa w za trudnej sytuacji, jest albo puszczenie go po dużym sukcesie do witania się, albo zajęcie go zabawą i ustawienie tyłem do celu, poproszenie celu o zbliżenie się i pozwolenie psu na przywitanie go. Ta druga opcja jest najlepsza wtedy, gdy odległość jest za duża, aby psa puścić, a nie jest on w stanie spokojnie podejść bliżej. Nie zapominajmy też o zwykłej możliwości odejścia - całkowitego lub np. na 15 minut spaceru, aby wrócić z nową energią i siłą do ćwiczenia.
Nigdy nie podchodzę na wprost do człowieka lub psa, ponieważ idąc po łuku pies bardziej się odpręża i jest mu łatwiej się skupić na zadaniach, jakie przed nim stawiam.
Ostatnią rzeczą są pożegnania. Happy zakodowała sobie doskonale, że po słowie "zostaje", a przede wszystkim, gdy przed wyjściem nie były krojone dla niej nagrody, na pewno nigdzie ze mną nie wychodzi. Wera natomiast miała z tym duży problem i na początku wyła za mną na całe osiedle, gdy odchodziłam. Początkowo więc rozrzucałam jej smakołyki, a gdy ona ich szukała, szybko się ulatniałam. Teraz jest to dla niej jednak oczywisty rytuał i wymagam od niej więcej. Wera ma siedzieć i spokojnie patrzeć na to, jak rozrzucam nagrody po kojcu lub po ogródku, ma siedzieć, gdy wychodzę, zamykam drzwi i się oddalam. Dopiero komenda "okej" pozwala jej na rozpoczęcie węszenia, w którym się całkowicie zatraca i na które chyba czeka od momentu powrotu do ogródka. To jest chyba jedyna sytuacja, gdzie Wera nigdy nic nie próbuje ukraść i mogłaby posłużyć za idealny wzór. W każdej innej od czasu do czasu zdarzy jej się "przestępstwo" - jak każdemu nawet najlepiej wyszkolonemu psu. Jeśli odniesiemy porażkę, pamiętajmy, że czasami po prostu nie da się uczyć inaczej, niż na błędach.
Oczywiście pominęłam w artykule inne umiejętności: chodzenie na luźnej smyczy, odpoczywanie na legowisku, trzymanie i puszczanie przedmiotów, przychodzenie na zawołanie.. one wszystkie, i wiele innych, wynikają z ćwiczenia samokontroli i równocześnie są jej ćwiczeniem same w sobie. Tylko od nas zależy, czy popatrzymy na nie jako oddzielne zachowania, czy jako jedną całość: w ciągu kilkunastu sekund możemy np. zamykając i otwierając dłoń nakłonić psa do tego, aby usiadł, następnie odejść na trzy kroki (i powracać do wyjściowego punktu za każdym razem, gdy się podniesie) i go zawołać. Właśnie przećwiczyliśmy samokontrolę, siadanie, zostawanie w miejscu i przywołanie. To jest wszystko bardzo proste i to, że coś trzeba robić często naprawdę nie oznacza, że długo (tylko czasami jest inaczej).
Copyright © Emilia Prusevicius. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, wykorzystywanie tekstu, oraz zdjęć bez zgody autora zabronione.