27.12.2013
Uspokajający spacer
Spacer uspokajający to nie niesamowity wynalazek, ani nowa moda. Nazwałam po prostu w ten sposób zebrane w jedną całość powszechnie znane ćwiczenia na samokontrolę i wyciszenie. Puszczanie i zostawianie przedmiotów, chodzenie na luźnej smyczy – to ćwiczenia na których bazuję, tworząc jedynie ich nowe warianty.
Najtrudniejsza rola przypada tutaj nie psu, tylko nam, bo z jednej strony musimy nadal być dobrymi obserwatorami, a z drugiej musimy porzucić większość swoich nawyków. Nie jest to łatwe, ale nikt tego nie obiecywał, jeśli jednak nauczymy się odpoczywać, będziemy mogli zacząć czerpać przyjemność ze spacerów uspokajających i dzielić się nią z psem.
Do pierwszego spaceru uspokajającego doszło po tym, jak po spotkaniu z psim kolegą, Werą zaczęły targać niesamowicie wielkie emocje, których nie była w stanie kontrolować. Piszczała, skakała, wysiedzenie kilku sekund w spokoju było niemożliwe.
Powiedziałam sobie „DOŚĆ” i postanowiłam opracować dwutygodniowy plan spacerowy dla psów łatwo się ekscytujących.
Przez prawie dwa lata pracy z Werą dużo pracowałam kształtując i wyłapując jej zachowania. Nie było ich wiele, ponieważ nie jesteśmy raczej „sztuczkujące”, ale od czasu do czasu lubimy się nauczyć jakiejś głupotki. Zaniedbałam jednak bardzo ważną rzecz, mianowicie kształtowanie i wyłapywanie SPOKOJU na równi z zachowaniami aktywnymi. Pies oferuje nam zachowania cały czas, 24h na dobę. Nawet, gdy śpi, jest to zachowanie. Gdy odpoczywa, jest to także zachowanie. Niestety, nie były one przeze mnie nagradzane, Wera stwierdziła więc, że należy je zupełnie wykluczyć ze swojego repertuaru, bo i tak nie przynoszą żadnych korzyści. Tak zaczęły się nasze problemy z kontrolą emocji.
Naszym terenem treningowym jest mała polanka w lesie. Wera jest psem moich sąsiadów, nie jesteśmy w stanie więc ćwiczyć komend wcześniej w domu. Jej ogródek kiedyś był miejscem naszych ćwiczeń, ale z biegiem czasu bardziej zaczęła nam odpowiadać zaciszna polanka, niż podwórko przy ulicy.
Wera nie jest psem, który uczy się wszystkiego od zera. Zostawia każdy przedmiot, każde jedzenie, przychodzi na każde zawołanie, wykonuje perfekcyjnie komendy siad, waruj i stój, puszcza przedmioty i jedzenie. Robi to w absolutnie każdych emocjach. Jest to więc zarazem dobra baza ale i przekleństwo, ponieważ ciągle chce „coś” robić. Na spacerach nie uczę jej niczego oprócz spokoju, po prostu wykorzystuję znane już jej ćwiczenia. Dlatego jeśli Wasze psy nie potrafią rzeczy, które wykonuję z Werą poniżej, na spokojnie nauczcie się ich w domu podczas osobnej sesji, a zastąpcie je innymi, np. wyczekiwaniem dłuższej chwili w pozycji siedzącej.
Jest kilka zasad, które sobie przyjęłam:
1. Nie wydaję żadnych komend i nie odzywam się.
Ponieważ Wera uwielbia pracę ze mną i wymagania, jakie przed nią stawiam, to gdy słyszy swoje imię lub komendę jej oczy automatycznie się rozszerzają i zaczyna się dyszenie pt. „Co ona wymyśli?”. Dlatego na spacerach unikam mówienia do niej jak ognia.
Są jednak wyjątki. Cztery komendy, których używam to: „okej”, czyli komenda zwalniająca, pozwalająca psu odebrać nagrodę. Łączę ją z komendą „zostaw”, która na Werę działa jak magiczny lek kojący nerwy. Gdy dobrze wykona zadanie, pada komenda „okej”. Następnych dwóch używam już po powrocie ze spaceru. Jest to mały, radosny akcent na jego zakończenie,czyli zabawa w szarpanie, opierająca się na komendach „trzymaj” i „puść”.
2. Nie przemieszczam się.
Wera jest spokojna, gdy powoli idziemy przed siebie, natomiast w statycznej sytuacji zaczynała się denerwować. Dlatego ta zasada była u mnie bardzo ważna, ale tak jak powyżej, tutaj też możemy spotkać się z wyjątkami. Nie trzymajcie psów w jednym miejscu za wszelką cenę - nie warto!
Na początku starałam się uczyć Wery leżenia ze mną w jednym miejscu. Ponieważ wybrane przeze mnie ćwiczenia nie wymagają praktycznie żadnego obszaru do wykonywania, nie było to – w teorii – trudne. Na pierwszych spacerach musiałam jednak dużo chodzić, aby nie doprowadzić Wery do frustracji. Na trzecim spacerze udało mi się jego większą część wysiedzieć i w ten sam sposób spędziłam jeszcze czwarty i piąty. Na szóstym udało mi się przejść kawałek w spokoju, a na siódmym – odbyłyśmy normalny, długi, ale wciąż spokojny spacer. Ciągle balansuję między przemieszczaniem się i chodzeniem w miejscu, a na ile mogę sobie pozwolić mówią mi emocje Wery.
3. Nie wykonuję gwałtownych ruchów.
Moja mowa ciała także pochłania uwagę Wery. Szczególnie, gdy przez dłuższy czas jestem spokojna niewielki mój ruch wystarcza, aby wprawić ją w stan gotowości. Eliminuję więc w sensownych granicach (naciągniętych do granic możliwości) kolejny element, który niepotrzebnie mógłby popsuć nasz cały spacer.
Aby uspokojenie się było dla psa łatwiejsze, starajcie się też siedzieć zamiast stania. Oprzyjcie się o drzewo i udawajcie, że macie ochotę na drzemkę. Dopóki Wasze kończyny kompletnie nie opadną, wiara psa w to, że zaproponujecie mu coś ciekawego, będzie rosnąć - a nie o to nam chodzi.
4. Nie denerwuję się.
Wdech, wydech – jeśli trzeba, powtarzajcie to sobie jak mantrę. Jedna owca, druga, trzecia.
Kontrolę emocji zaczynam od siebie, nie od psa. Psy potrafią bezbłędnie odczytać nasze nastroje - nie zawsze, ale szczególnie wtedy, gdy nic się nie dzieje i szukają jakiegokolwiek sygnału, że się to zmienia.
5. Ograniczam szeleszczenie workami itp.
Szelest worka? Nadchodzi nagroda.
Otworzenie plecaka? Pojawi się zabawka..
Tego typu rzeczy są dla psów jak zapalniki bomby, na równi z dźwiękiem otwieranej lodówki i dzwonkiem do drzwi. Dlatego już przed spacerem to, co mogę, mam pochowane w kieszeniach lub trzymam w dłoni.
6. Uczę się nic nie robienia.
Wiecie, jakie to trudne? Gdy już wychodzimy na spacer, za wszelką cenę chcemy dać psu odczuć różnicę między nim, a siedzeniem w domu.
Więc, skoro my, ludzie nie potrafimy spokojnie nic nie robić, bo nas cały czas korci, by coś poćwiczyć, to musimy zdać sobie tego sprawę, że „przekazaliśmy” to naszym psom. I one pierwsze na pewno się tego nie nauczą, więc do roboty.
Pamiętajcie, że chodzi o nic nie robienie z psem, a nie przy psie. O ile nasza praca przed komputerem jest dla psa jasnym sygnałem, że nic się nie będzie działo, to jak zareaguje, gdy usiądziecie z nim na podłodze, pogadacie do niego, pogłaszczecie? Nie będzie się domagać ćwiczenia?
Wykorzystuję to, co psa uspokaja.To, że korzystam z takich a nie innych ćwiczeń nie zobowiązuje Was do dokładnego naśladowania ich. Jeśli Waszego psa uspokaja masaż, chrupanie karmy, szukanie nagród - wykorzystajcie to.
7. Zabawa tylko po spacerze.
Zabawa – tylko w szarpanie, polegająca na krótkim trzymaniu i puszczaniu zabawki – odbywa się u mnie tylko po spacerze. Trwa krótko, ale o wiele dłużej, jeśli pies był spokojny na spacerze. Jeśli był zdenerwowany, mogą to być jedynie dwa – trzy powtórzenia. Liczy się tutaj nie tylko to, czy większość spaceru pies był spokojny lub odwrotnie, ale przede wszystkim to, jak spacer się zakończył.
Komendy „trzymaj” i „puść” wydaję spokojnym, miłym głosem. Jeśli jednak pies był spokojny podczas spaceru, pozwalam sobie na chwilę szaleństwa, warcząc na niego w zabawie (nie próbujcie tego z agresywnymi lub lękliwymi psami) i podkręcając emocje trochę mocniej. Pies musi być w stanie puścić zabawkę na spokojne „puść”. Jeśli mu to nie wychodzi, to oznacza, że przesadziliśmy. Powtarzamy jeszcze raz spokojną wersję zabawy i kończymy.
8. Na koniec szukanie.
W przypadku Wery jest to bardzo istotne, ponieważ jest to nasz rytuał, który pozwalał jej bez bólu się ze mną pożegnać. Stało się to naszym rozwiązaniem, gdy już musiałam od niej iść i nie chciałam, aby za mną wyła na całe osiedle.
Wera siada, ja rozrzucam nagrody. Wszystko odbywa się w kompletnej ciszy i spokoju. Na koniec wydaję jej komendę „okej” i pozwalam jej rozpocząć wyszukiwanie skarbów, a w międzyczasie wychodzę.
9. Wasze zasady! Jeśli przyjdzie Wam do głowy coś, co jest równie ważne i powinno obowiązywać podczas spacerów - napiszcie mi o tym.
Dodatkowe materiały
Z całego serca polecam Wam płytę Emily Larlham "Reactivity. A program for rehabilitation", która absolutnie nie jest skierowana jedynie do właścicieli psów agresywnych. Psy przesadnie przyjazne lub lękliwe także odniosą sukces przy stosowaniu zaproponowanego przez nią programu. Pokazuje tam m.in. jak ćwiczyć spokojne leżenie w jednym miejscu, rozwiewa wątpliwości i przede wszystkim wspiera tych, którzy wkroczyli na ciężką ścieżkę uczenia swoich psów kontroli emocji. Zakupić płytę możecie na jej stronie, gdzie możecie też przeczytać wiele inspirujących artykułów. Śledźcie także jej kanał na YouTube kikopup, gdzie jest od groma cennych wskazówek, np. jak dostarczać psu nagrody w spokojny sposób, aby smakołyk nie powodował powrotu do dużych emocji.
Możecie się także zapoznać z "Relaxation Protocol", który powstał dość dawno, ale został udoskonalony i zaktualizowany przez Karen Overall. Pobrać plik z ćwiczeniami do wykonywania przez 15 dni możecie tutaj, a jeśli łatwiej będzie Wam wcielić je w życie z "kimś", to tutaj możecie pobrać pliki mp3, które pomogą Wam przetrwać te chorobliwie nudne ćwiczenia przez nią wytyczone. Pamiętajcie jednak, że Wy możecie przy nich zasypiać, ale Waszym psom naprawdę nie będzie łatwo. Zwróćcie też uwagę na to, abyście podczas ćwiczeń byli spokojni, nie trzymali ręki w kieszeni (co mówi psu, że będzie nagroda, więc bezproblemowo wytrzymuje kolejne sekundy. Ma to robić nie wiedząc, czy ją dostanie). Niestety, nie liczy się też spokój i długie siedzenie, kiedy pies po prostu się na coś zapatrzył.
Bezpieczeństwo i komfort psa przede wszystkim!
Podczas żadnego spaceru nie doprowadzam Wery do histerii. Pozwalam jej podjąć decyzję – odejść, usiąść, piszczeć, być cicho. Siedzę jak posąg i uruchamiam się tylko wtedy, gdy jej wybór będzie właściwy.
Jeśli jednak wpadłaby w panikę (którą nie jest marudzenie-piszczenie „Róbmy coś!”), szarpałaby się, próbowałaby uciec z sytuacji, zareagowałabym na to natychmiast. Pozwoliłabym może jej się wyżyć na zabawce, albo po prostu zmieniłabym miejsce ćwiczenia, albo wróciła do domu i wyszła po chwili znowu na spacer. Te spacery mają pomóc psu w samodzielnym uporaniu się ze swoimi emocjami, ale nie mają wytworzyć w nim świadomości, że tkwi w sytuacji z której nie ma wyjścia i tym samym wywołać u niego frustrację lub nawet strach.
Cel spacerów uspokajających
Moim celem jest maksymalne wyciszenie Wery na spacerach w ciągu dwóch tygodni. Pamiętajcie, że nie ćwiczę z nią w domu, bo ze mną nie mieszka. Podobne posiadówki możecie organizować ze swoimi psami nie wychodząc na zewnątrz.
Brak emocji dotyczy jedynie trupów. Ja nie zamierzam się w takiego zmieniać, ani mojego lub czyjegokolwiek psa. Na razie jednak muszę „cofnąć” to, co narobiłam przez prawie 2 lata, spędzając z nią czas tylko aktywnie.
Chcę wyeliminować piszczenie podczas witania mnie i wychodzenia na spacer oraz gdy nic nie robimy, lub gdy dostaje do wykonania jakąś komendę i ma w niej trwać w ciszy. Wg moich planów powinno się to potem przełożyć na witanie się z innymi psami, jazdę samochodem i inne, nerwowe sytuacje.
Zapraszam Was do przeczytania mojej relacji z trzeciego spaceru uspokajającego!
TRZECI SPACER USPOKAJAJĄCY
15:35 Po tym, jak stanę przed furtką a Wera usiądzie, zawsze przerzucam jej ulubioną piłkę którą lubi gryźć, gdy jest w nerwach. Wyjście na spacer nie jest dobrym momentem na uczenie jej spokoju podczas mojego wejścia, poieważ mogłoby to zająć nawet ok. 20 minut, podczas których moglibyśmy obrócić całe osiedle przeciwko nam. Z tych względów minimalizuję „szkody” (tj. piszczenie, skakanie) właśnie poprzez wręczenie jej piłki.
Po wejściu zawsze pozwalam jej się uporać z emocjami przez radosne memłanie w pyszczku piłki. W tym czasie wymieniam jej wodę w misce na świeżą, rozpakowuję i rozplątuję smycz i szelki. Gdy jestem gotowa, odwracam się do niej i jest to dla niej jasny sygnał, że teraz się ubieramy. Jest już spokojniejsza przez tę chwilę, którą dałam jej na rozładowanie emocji.
15:39 Ubranie szelek zajmuje nam kilkanaście sekund. Nasz sposób to podanie jednej, a następnie drugiej łapki i zapięcie ich na plecach. Większy problem mamy ze smyczą. Po kliknięciu zapięcia szelek Wera się zrywa i odzywają się pierwsze z tych największych emocji. Zanim więc opanuje się, usiądzie i przestanie piszczeć mijają niecałe cztery minuty, po których nareszcie mogę ją przypiąć i jesteśmy w stanie ruszyć do przodu.
Sposobem na uniknięcie tego (ale NIE rozwiązanie) jest po prostu zakładanie szelek, do których jest już przypięta smycz, niestety przy moich jest to niemożliwe.
Teraz mamy do pokonania największą przeszkodę, czyli niecałe 10 metrów do bramki. Ćwiczenie zaczyna się od miejsca, gdzie zostały przypięŧe smycz i szelki. W tym wypadku była to chyba trochę za duża odległość, bo Wera zdążyła wyśpiewać całą arię. Następnym razem po prostu zapnę jej smycz trochę bliżej wyjścia.
Po dwóch minutach doszłyśmy do „naszego” miejsca w lesie.
15:43 Usiadłam na plecaku, wyjęłam na kolana wcześniej przygotowane nagrody, telefon do pilnowania czasu, zeszyt i długopis. Wera przez 9 minut kręciła się, wiercila i lekko popiskiwała, ale w porównaniu do poprzednich dwóch spacerów można by powiedzieć, że nie wydała z siebie żadnych dźwięków.
15:49 Na chwilę się podniosłam i zostałam wyszarpana za zabawkę. Wera zaraz się uspokoiła widząc, że nie przyłączam się do zabawy. Wówczas znowu usiadłam, co wywołało nową falę emocji, nie były one jednak przesadnie duże w porównaniu do tych przed chwilą.
W międzyczasie w odległości ok. 15 metrów minęła nas suczka, która jest dla Wery dość neutralna. Zauważyłam jednak ciekawą zależność: podczas wpatrywania się w suczkę Wera była bezgłośna. Gdy jednak traciła ją z oczu i obchodziła jakieś drzewo, to podczas tych kilku sekund zaczynał się wielki koncert śpiewaczki operowej. Potem znowu łapała wzrokiem suczkę i się uciszała.
Ponieważ to zachowanie się powtarzało, przez co Wera była non stop podekscytowana, ostatecznie skróciłam smycz, uniemożliwiając jej to.
15:52 Wera nareszcie przyszła i usiadła. Pojadłyśmy trochę "darmowych" nagród za to, że nie piszczała i cierpliwie na nie czekała, a następnie zaczęłyśmy wykonywać ćwiczenie calm chin rest. Wera poznała je dwa spacery temu i teraz już bardzo ładnie je wykonywała, coraz mocniej opierając się na mojej dłoni. Trzykrotnie podała mi łapki mając nadzieję, że może jednak chodzi mi o takie nieprzemyślane głupotki, ostatecznie jednak zrezygnowała. Co muszę podkreślić, to bardzo spokojne i delikatne branie nagród przez Werę.
Najtrudniejsza rola przypada tutaj nie psu, tylko nam, bo z jednej strony musimy nadal być dobrymi obserwatorami, a z drugiej musimy porzucić większość swoich nawyków. Nie jest to łatwe, ale nikt tego nie obiecywał, jeśli jednak nauczymy się odpoczywać, będziemy mogli zacząć czerpać przyjemność ze spacerów uspokajających i dzielić się nią z psem.
Do pierwszego spaceru uspokajającego doszło po tym, jak po spotkaniu z psim kolegą, Werą zaczęły targać niesamowicie wielkie emocje, których nie była w stanie kontrolować. Piszczała, skakała, wysiedzenie kilku sekund w spokoju było niemożliwe.
Powiedziałam sobie „DOŚĆ” i postanowiłam opracować dwutygodniowy plan spacerowy dla psów łatwo się ekscytujących.
Przez prawie dwa lata pracy z Werą dużo pracowałam kształtując i wyłapując jej zachowania. Nie było ich wiele, ponieważ nie jesteśmy raczej „sztuczkujące”, ale od czasu do czasu lubimy się nauczyć jakiejś głupotki. Zaniedbałam jednak bardzo ważną rzecz, mianowicie kształtowanie i wyłapywanie SPOKOJU na równi z zachowaniami aktywnymi. Pies oferuje nam zachowania cały czas, 24h na dobę. Nawet, gdy śpi, jest to zachowanie. Gdy odpoczywa, jest to także zachowanie. Niestety, nie były one przeze mnie nagradzane, Wera stwierdziła więc, że należy je zupełnie wykluczyć ze swojego repertuaru, bo i tak nie przynoszą żadnych korzyści. Tak zaczęły się nasze problemy z kontrolą emocji.
Naszym terenem treningowym jest mała polanka w lesie. Wera jest psem moich sąsiadów, nie jesteśmy w stanie więc ćwiczyć komend wcześniej w domu. Jej ogródek kiedyś był miejscem naszych ćwiczeń, ale z biegiem czasu bardziej zaczęła nam odpowiadać zaciszna polanka, niż podwórko przy ulicy.
Wera nie jest psem, który uczy się wszystkiego od zera. Zostawia każdy przedmiot, każde jedzenie, przychodzi na każde zawołanie, wykonuje perfekcyjnie komendy siad, waruj i stój, puszcza przedmioty i jedzenie. Robi to w absolutnie każdych emocjach. Jest to więc zarazem dobra baza ale i przekleństwo, ponieważ ciągle chce „coś” robić. Na spacerach nie uczę jej niczego oprócz spokoju, po prostu wykorzystuję znane już jej ćwiczenia. Dlatego jeśli Wasze psy nie potrafią rzeczy, które wykonuję z Werą poniżej, na spokojnie nauczcie się ich w domu podczas osobnej sesji, a zastąpcie je innymi, np. wyczekiwaniem dłuższej chwili w pozycji siedzącej.
Jest kilka zasad, które sobie przyjęłam:
1. Nie wydaję żadnych komend i nie odzywam się.
Ponieważ Wera uwielbia pracę ze mną i wymagania, jakie przed nią stawiam, to gdy słyszy swoje imię lub komendę jej oczy automatycznie się rozszerzają i zaczyna się dyszenie pt. „Co ona wymyśli?”. Dlatego na spacerach unikam mówienia do niej jak ognia.
Są jednak wyjątki. Cztery komendy, których używam to: „okej”, czyli komenda zwalniająca, pozwalająca psu odebrać nagrodę. Łączę ją z komendą „zostaw”, która na Werę działa jak magiczny lek kojący nerwy. Gdy dobrze wykona zadanie, pada komenda „okej”. Następnych dwóch używam już po powrocie ze spaceru. Jest to mały, radosny akcent na jego zakończenie,czyli zabawa w szarpanie, opierająca się na komendach „trzymaj” i „puść”.
2. Nie przemieszczam się.
Wera jest spokojna, gdy powoli idziemy przed siebie, natomiast w statycznej sytuacji zaczynała się denerwować. Dlatego ta zasada była u mnie bardzo ważna, ale tak jak powyżej, tutaj też możemy spotkać się z wyjątkami. Nie trzymajcie psów w jednym miejscu za wszelką cenę - nie warto!
Na początku starałam się uczyć Wery leżenia ze mną w jednym miejscu. Ponieważ wybrane przeze mnie ćwiczenia nie wymagają praktycznie żadnego obszaru do wykonywania, nie było to – w teorii – trudne. Na pierwszych spacerach musiałam jednak dużo chodzić, aby nie doprowadzić Wery do frustracji. Na trzecim spacerze udało mi się jego większą część wysiedzieć i w ten sam sposób spędziłam jeszcze czwarty i piąty. Na szóstym udało mi się przejść kawałek w spokoju, a na siódmym – odbyłyśmy normalny, długi, ale wciąż spokojny spacer. Ciągle balansuję między przemieszczaniem się i chodzeniem w miejscu, a na ile mogę sobie pozwolić mówią mi emocje Wery.
3. Nie wykonuję gwałtownych ruchów.
Moja mowa ciała także pochłania uwagę Wery. Szczególnie, gdy przez dłuższy czas jestem spokojna niewielki mój ruch wystarcza, aby wprawić ją w stan gotowości. Eliminuję więc w sensownych granicach (naciągniętych do granic możliwości) kolejny element, który niepotrzebnie mógłby popsuć nasz cały spacer.
Aby uspokojenie się było dla psa łatwiejsze, starajcie się też siedzieć zamiast stania. Oprzyjcie się o drzewo i udawajcie, że macie ochotę na drzemkę. Dopóki Wasze kończyny kompletnie nie opadną, wiara psa w to, że zaproponujecie mu coś ciekawego, będzie rosnąć - a nie o to nam chodzi.
4. Nie denerwuję się.
Wdech, wydech – jeśli trzeba, powtarzajcie to sobie jak mantrę. Jedna owca, druga, trzecia.
Kontrolę emocji zaczynam od siebie, nie od psa. Psy potrafią bezbłędnie odczytać nasze nastroje - nie zawsze, ale szczególnie wtedy, gdy nic się nie dzieje i szukają jakiegokolwiek sygnału, że się to zmienia.
5. Ograniczam szeleszczenie workami itp.
Szelest worka? Nadchodzi nagroda.
Otworzenie plecaka? Pojawi się zabawka..
Tego typu rzeczy są dla psów jak zapalniki bomby, na równi z dźwiękiem otwieranej lodówki i dzwonkiem do drzwi. Dlatego już przed spacerem to, co mogę, mam pochowane w kieszeniach lub trzymam w dłoni.
6. Uczę się nic nie robienia.
Wiecie, jakie to trudne? Gdy już wychodzimy na spacer, za wszelką cenę chcemy dać psu odczuć różnicę między nim, a siedzeniem w domu.
Więc, skoro my, ludzie nie potrafimy spokojnie nic nie robić, bo nas cały czas korci, by coś poćwiczyć, to musimy zdać sobie tego sprawę, że „przekazaliśmy” to naszym psom. I one pierwsze na pewno się tego nie nauczą, więc do roboty.
Pamiętajcie, że chodzi o nic nie robienie z psem, a nie przy psie. O ile nasza praca przed komputerem jest dla psa jasnym sygnałem, że nic się nie będzie działo, to jak zareaguje, gdy usiądziecie z nim na podłodze, pogadacie do niego, pogłaszczecie? Nie będzie się domagać ćwiczenia?
Wykorzystuję to, co psa uspokaja.To, że korzystam z takich a nie innych ćwiczeń nie zobowiązuje Was do dokładnego naśladowania ich. Jeśli Waszego psa uspokaja masaż, chrupanie karmy, szukanie nagród - wykorzystajcie to.
7. Zabawa tylko po spacerze.
Zabawa – tylko w szarpanie, polegająca na krótkim trzymaniu i puszczaniu zabawki – odbywa się u mnie tylko po spacerze. Trwa krótko, ale o wiele dłużej, jeśli pies był spokojny na spacerze. Jeśli był zdenerwowany, mogą to być jedynie dwa – trzy powtórzenia. Liczy się tutaj nie tylko to, czy większość spaceru pies był spokojny lub odwrotnie, ale przede wszystkim to, jak spacer się zakończył.
Komendy „trzymaj” i „puść” wydaję spokojnym, miłym głosem. Jeśli jednak pies był spokojny podczas spaceru, pozwalam sobie na chwilę szaleństwa, warcząc na niego w zabawie (nie próbujcie tego z agresywnymi lub lękliwymi psami) i podkręcając emocje trochę mocniej. Pies musi być w stanie puścić zabawkę na spokojne „puść”. Jeśli mu to nie wychodzi, to oznacza, że przesadziliśmy. Powtarzamy jeszcze raz spokojną wersję zabawy i kończymy.
8. Na koniec szukanie.
W przypadku Wery jest to bardzo istotne, ponieważ jest to nasz rytuał, który pozwalał jej bez bólu się ze mną pożegnać. Stało się to naszym rozwiązaniem, gdy już musiałam od niej iść i nie chciałam, aby za mną wyła na całe osiedle.
Wera siada, ja rozrzucam nagrody. Wszystko odbywa się w kompletnej ciszy i spokoju. Na koniec wydaję jej komendę „okej” i pozwalam jej rozpocząć wyszukiwanie skarbów, a w międzyczasie wychodzę.
9. Wasze zasady! Jeśli przyjdzie Wam do głowy coś, co jest równie ważne i powinno obowiązywać podczas spacerów - napiszcie mi o tym.
Dodatkowe materiały
Z całego serca polecam Wam płytę Emily Larlham "Reactivity. A program for rehabilitation", która absolutnie nie jest skierowana jedynie do właścicieli psów agresywnych. Psy przesadnie przyjazne lub lękliwe także odniosą sukces przy stosowaniu zaproponowanego przez nią programu. Pokazuje tam m.in. jak ćwiczyć spokojne leżenie w jednym miejscu, rozwiewa wątpliwości i przede wszystkim wspiera tych, którzy wkroczyli na ciężką ścieżkę uczenia swoich psów kontroli emocji. Zakupić płytę możecie na jej stronie, gdzie możecie też przeczytać wiele inspirujących artykułów. Śledźcie także jej kanał na YouTube kikopup, gdzie jest od groma cennych wskazówek, np. jak dostarczać psu nagrody w spokojny sposób, aby smakołyk nie powodował powrotu do dużych emocji.
Możecie się także zapoznać z "Relaxation Protocol", który powstał dość dawno, ale został udoskonalony i zaktualizowany przez Karen Overall. Pobrać plik z ćwiczeniami do wykonywania przez 15 dni możecie tutaj, a jeśli łatwiej będzie Wam wcielić je w życie z "kimś", to tutaj możecie pobrać pliki mp3, które pomogą Wam przetrwać te chorobliwie nudne ćwiczenia przez nią wytyczone. Pamiętajcie jednak, że Wy możecie przy nich zasypiać, ale Waszym psom naprawdę nie będzie łatwo. Zwróćcie też uwagę na to, abyście podczas ćwiczeń byli spokojni, nie trzymali ręki w kieszeni (co mówi psu, że będzie nagroda, więc bezproblemowo wytrzymuje kolejne sekundy. Ma to robić nie wiedząc, czy ją dostanie). Niestety, nie liczy się też spokój i długie siedzenie, kiedy pies po prostu się na coś zapatrzył.
Bezpieczeństwo i komfort psa przede wszystkim!
Podczas żadnego spaceru nie doprowadzam Wery do histerii. Pozwalam jej podjąć decyzję – odejść, usiąść, piszczeć, być cicho. Siedzę jak posąg i uruchamiam się tylko wtedy, gdy jej wybór będzie właściwy.
Jeśli jednak wpadłaby w panikę (którą nie jest marudzenie-piszczenie „Róbmy coś!”), szarpałaby się, próbowałaby uciec z sytuacji, zareagowałabym na to natychmiast. Pozwoliłabym może jej się wyżyć na zabawce, albo po prostu zmieniłabym miejsce ćwiczenia, albo wróciła do domu i wyszła po chwili znowu na spacer. Te spacery mają pomóc psu w samodzielnym uporaniu się ze swoimi emocjami, ale nie mają wytworzyć w nim świadomości, że tkwi w sytuacji z której nie ma wyjścia i tym samym wywołać u niego frustrację lub nawet strach.
Cel spacerów uspokajających
Moim celem jest maksymalne wyciszenie Wery na spacerach w ciągu dwóch tygodni. Pamiętajcie, że nie ćwiczę z nią w domu, bo ze mną nie mieszka. Podobne posiadówki możecie organizować ze swoimi psami nie wychodząc na zewnątrz.
Brak emocji dotyczy jedynie trupów. Ja nie zamierzam się w takiego zmieniać, ani mojego lub czyjegokolwiek psa. Na razie jednak muszę „cofnąć” to, co narobiłam przez prawie 2 lata, spędzając z nią czas tylko aktywnie.
Chcę wyeliminować piszczenie podczas witania mnie i wychodzenia na spacer oraz gdy nic nie robimy, lub gdy dostaje do wykonania jakąś komendę i ma w niej trwać w ciszy. Wg moich planów powinno się to potem przełożyć na witanie się z innymi psami, jazdę samochodem i inne, nerwowe sytuacje.
Zapraszam Was do przeczytania mojej relacji z trzeciego spaceru uspokajającego!
TRZECI SPACER USPOKAJAJĄCY
15:35 Po tym, jak stanę przed furtką a Wera usiądzie, zawsze przerzucam jej ulubioną piłkę którą lubi gryźć, gdy jest w nerwach. Wyjście na spacer nie jest dobrym momentem na uczenie jej spokoju podczas mojego wejścia, poieważ mogłoby to zająć nawet ok. 20 minut, podczas których moglibyśmy obrócić całe osiedle przeciwko nam. Z tych względów minimalizuję „szkody” (tj. piszczenie, skakanie) właśnie poprzez wręczenie jej piłki.
Po wejściu zawsze pozwalam jej się uporać z emocjami przez radosne memłanie w pyszczku piłki. W tym czasie wymieniam jej wodę w misce na świeżą, rozpakowuję i rozplątuję smycz i szelki. Gdy jestem gotowa, odwracam się do niej i jest to dla niej jasny sygnał, że teraz się ubieramy. Jest już spokojniejsza przez tę chwilę, którą dałam jej na rozładowanie emocji.
15:39 Ubranie szelek zajmuje nam kilkanaście sekund. Nasz sposób to podanie jednej, a następnie drugiej łapki i zapięcie ich na plecach. Większy problem mamy ze smyczą. Po kliknięciu zapięcia szelek Wera się zrywa i odzywają się pierwsze z tych największych emocji. Zanim więc opanuje się, usiądzie i przestanie piszczeć mijają niecałe cztery minuty, po których nareszcie mogę ją przypiąć i jesteśmy w stanie ruszyć do przodu.
Sposobem na uniknięcie tego (ale NIE rozwiązanie) jest po prostu zakładanie szelek, do których jest już przypięta smycz, niestety przy moich jest to niemożliwe.
Teraz mamy do pokonania największą przeszkodę, czyli niecałe 10 metrów do bramki. Ćwiczenie zaczyna się od miejsca, gdzie zostały przypięŧe smycz i szelki. W tym wypadku była to chyba trochę za duża odległość, bo Wera zdążyła wyśpiewać całą arię. Następnym razem po prostu zapnę jej smycz trochę bliżej wyjścia.
Po dwóch minutach doszłyśmy do „naszego” miejsca w lesie.
15:43 Usiadłam na plecaku, wyjęłam na kolana wcześniej przygotowane nagrody, telefon do pilnowania czasu, zeszyt i długopis. Wera przez 9 minut kręciła się, wiercila i lekko popiskiwała, ale w porównaniu do poprzednich dwóch spacerów można by powiedzieć, że nie wydała z siebie żadnych dźwięków.
15:49 Na chwilę się podniosłam i zostałam wyszarpana za zabawkę. Wera zaraz się uspokoiła widząc, że nie przyłączam się do zabawy. Wówczas znowu usiadłam, co wywołało nową falę emocji, nie były one jednak przesadnie duże w porównaniu do tych przed chwilą.
W międzyczasie w odległości ok. 15 metrów minęła nas suczka, która jest dla Wery dość neutralna. Zauważyłam jednak ciekawą zależność: podczas wpatrywania się w suczkę Wera była bezgłośna. Gdy jednak traciła ją z oczu i obchodziła jakieś drzewo, to podczas tych kilku sekund zaczynał się wielki koncert śpiewaczki operowej. Potem znowu łapała wzrokiem suczkę i się uciszała.
Ponieważ to zachowanie się powtarzało, przez co Wera była non stop podekscytowana, ostatecznie skróciłam smycz, uniemożliwiając jej to.
15:52 Wera nareszcie przyszła i usiadła. Pojadłyśmy trochę "darmowych" nagród za to, że nie piszczała i cierpliwie na nie czekała, a następnie zaczęłyśmy wykonywać ćwiczenie calm chin rest. Wera poznała je dwa spacery temu i teraz już bardzo ładnie je wykonywała, coraz mocniej opierając się na mojej dłoni. Trzykrotnie podała mi łapki mając nadzieję, że może jednak chodzi mi o takie nieprzemyślane głupotki, ostatecznie jednak zrezygnowała. Co muszę podkreślić, to bardzo spokojne i delikatne branie nagród przez Werę.
W ciągu pięciu minut suczka się ulotniła, Wera jednak podniosła się sprawdzić, czy aby na pewno opuściła nas ostatecznie. Podczas całego tego zabiegu pisnęła trzy razy i zawarowała, dostała nagrodę, natomiast gdy właśnie dokumentowałam to zachowanie znowu przez sekundę naszło ją na śpiewanie. Zanim skończyłam zdanie Wera już przestała, dostała więc nagrodę jak tylko odłożyłam długopis.
15:58 Pisnęła mocniej dwa razy i poderwała się do siadu, ale już bez żadnych odgłosów. Dostała nagrodę i pisnęła dopiero, jak to pisałam. Zaraz potem jednak wstała i odeszła obserwować Niezidentyfikowany Obiekt Niewidzialny Dla Ludzi, pisnęła 4 razy, a po 45 sekundach zaczęła węszyć. Nie było to typowe intensywne węszenie za zapachem, zakwalifikowałabym to raczej do sygnałów uspokajających. 10 sekund później wróciła do mnie popiskując i stanęła, tym razem patrząc się na cień psa, ciężki do zauważenia w panujących ciemnościach, co dodatkowo ją nim zainteresowało. Cofnęła się piszcząc po 110 sekundach (od pierwszego odejścia), a po 130 usiadła, skierowana w stronę psa. Po 145 sekundach wróciła bez piszczenia do mnie a po 150 usiadła, za co dostała nagrodę. Była jednak jeszcze trochę zdenerwowana, dałam jej więc chwilę na samodzielne zwalczenie emocji na tyle, aby była w stanie nie tylko coś poćwiczyć, ale też coś z tego wynieść.
16:04 Ponownie zrobiłyśmy ćwiczenie calm chin rest, co szło nam całkiem dobrze, ale w pewnym momencie Wera podała mi 4 łapki (o 1 więcej niż za pierwszym razem), nerwowo się położyła i przeszła do bardziej gardłowego mruczenia pt. „Daj mi nagrodę”. W przeciwieństwie do wielu poprzednich razów, gdy to pisałam nie piszczała ani razu, z czego jestem bardzo dumna. Pisanie jest moim sposobem na zajęcie się i oderwanie uwagi od zachowania Wery, chociaż też niezupełnie, ponieważ muszę cały czas jednym uchem i okiem kontrolować, czy być może nie zasługuje na nagrodę.
16:05 Emocje wzięły górę. Gdy odłożyłam na chwilę zeszyt, Wera od razu się podekscytowała i zaczęła mnie lizać po twarzy, jakby odczytała moje zachowanie jako sygnał „Coś robimy, coś robimy!”. Przeczekałam to bez słowa i bez emocji, uniemożliwiając jej kapturem dalsze lizanie mnie.
Chciałam poćwiczyć noszenie kagańca, co dotychczas nas uspokajało, dzisiaj jednak przyniosło odwrotny efekt. Po niecałej minucie ćwiczenia schowałam więc go z powrotem do plecaka.
16:06 Wera zaczęła się nerwowo kręcić, bardzo szybko jednak usiadła przede mną bez piszczenia. Nie przeszkodziło jej to w zepsuciu tej ładnej chwili kolejnymi dwoma piśnięciami po minucie. Zreflektowała się, jedząc spokojnie i dość rzadko nagrody aż do 16:11.
16:11 Wyciągnęłam ringo i zrobiłam z Werą nasze ulubione ćwiczenie na zostawianie jedzenia. Postaram się je streścić: kładę do kółeczka smakołyk z komendą „zostaw”, a następnie rozkładam poza kółkiem dwa-trzy inne. Mówię „okej” i jeśli Wera chce zjeść smakołyk z ringa, po prostu go zasłaniam, posługując się sygnałem braku nagrody. Uczy ją to m.in. tego, że pewne rzeczy są po prostu nietykalne i nawet, jeśli w ich obecności pada komenda „okej”, to nic to nie zmienia. Przy pierwszym powtórzeniu Wera trzykrotnie próbowała dostać smakołyk w kółku, za drugim – jeden raz, za trzecim – miała ochotę, ale się powstrzymała a za czwartym już bez wątpliwości zjadła smakołyki tylko spoza kółka. W nagrodę odłożyłam je, tym samym udostępniając dla niej jego zakazaną zawartość.
Chciałam wrócić do kagańca, ale zrezygnowałam już po jednym powtórzeniu, gdy Wera zareagowała na to zbyt emocjonalnie. Jak widać, zaczęła się czuć pewnie w tym ćwiczeniu i jej kombinatorstwo postanowiło wyjść na jaw i tutaj. Na razie więc kaganiec odkładam do momentu kiedy uznam, że Wera jest gotowa na dalsze ćwiczenie noszenia go.
16:14 Nastąpiła największa tragedia naszego spaceru. Do lasu wszedł inny pies i prawdopodobnie by nas nie zauważył, gdyby nie piśnięcie Wery. Wtedy o uspokajaniu mogłam zapomnieć. Starając się nie okazać Werze mojego zdenerwowania, podniosłam się i odeszłam z Werą dalej. Widziałam, jak jest jej ciężko, bo pies uparcie się zbliżał i nawet na nas szczeknął. Jej kontakty z innymi psami "u siebie" dopiero zaczynają mieć łapy i ogon więc naprawdę nie chciałam cofnąć się w nich do etapu nietolerowania psów przez Werę. Pozwoliłam jej więc na wyżycie się na zabawce zamiast na psie, przerywając szarpanie na krótkie powtórzenia ćwiczenia calm chin rest. Nie dałabym rady opanować jej emocji, ale bardzo łatwo je przekierowałam na siebie. Zazwyczaj było to dla Wery o wiele większe wyrzeczenie. Cała ta sytuacja wywołała ok. 20 nerwowych piśnięć. Starałam się w miarę możliwości wymagać od niej chodzenia na luźnej smyczy i spokojnego siedzenia.
16:18 Z bijącym sercem i Werą wróciłam do plecaka. Pojadłyśmy na zmianę nagrody za darmo i za calm chin rest (2 podania łapki, a więc najmniej ze wszystkich razów).
16:22 Powtórzyłyśmy ćwiczenie zostawiania jedzenia. Tym razem za pierwszym powtórzeniem prób wyciągnięcia smakołyka było.. jeden, a za drugim – zero! Werze to ćwiczenie bardzo pomaga w odzyskaniu emocjonalnej równowagi.
16:24 Uznałam sukces z zostawianiem jedzenia za naprawdę duży (biorąc pod uwagę wcześniejszą sytuację z psem) i postanowiłam wracać, zanim spotkamy ponownie jakiegoś psa. Na dziś miałyśmy i dość wrażeń i spokoju.
16:30 Dotarłyśmy do domu i trochę pobawiłyśmy się w szarpanie z krótkimi przerwami co kilka powtórzeń.
16:39 Wyszłam, wcześniej rozrzucając Werze smakołyki do szukania.
Zakończenie
Mam do Was prośbę. Postarajcie się odbyć trzy spacery uspokajające i dać mi znać o efektach, lub ich braku. To jest na razie eksperymentowanie na jednej Werze, co nie daje mi pewności, że to, co piszę, sprawdzi się i u Was. W zasadzie, to nigdy jej nie ma, ale Wasze filmy, zdjęcia i opisy dokumentujące spacer prawdopodobieństwo trafienia poradą w Wasz problem zwiększą. Poza tym pytajcie, pytajcie i jeszcze raz pytajcie, jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości!
Jak dacie radę – wytrwajcie w 14 spacerach. Jeśli nie, to w 8. A jeśli na pewno nie, to postarajcie się – naprawdę postarajcie – odbyć trzy i chociaż jeden z nich opisać (jeśli ten pierwszy – to także z tym, co się zmieniło do ostatniego). Nie zapomnijcie dodać, co udało się Wam – ograniczyć mówienie do psa, uspokoić ruchy itp. Możecie liczyć piśnięcia, szczeknięcia lub pociągnięcia psa, a potem sprawdzić, czy ich ilość maleje, czy rośnie, czy jest stała. Taka zabawa w księgowość może i nie jest zachęcająca, ale i tak na spacerze nie będziecie mieć nic lepszego do roboty, zanim Wasz pies się nie uspokoi.
Wiem też, że spacery zapowiadają się strasznie nudno, ale ja Wam odpowiadam: nauczcie się więc nudzić. Nie zrażajcie się do nich bez spróbowania - to nie metoda pracy obrożą elektryczną!
Jak na razie nie osiągnęłam wymarzonego efektu, ale:
Wera nie piszczy, gdy do niej przychodzę (od czwartego spaceru uspokajającego).
Nie muszę przerzucać jej piłki przez płot, aby mogła się nią zająć, zamiast skakania po mnie na przywitanie.
Nie leci do przodu po założeniu ani ściągnięciu szelek i zapięciu smyczy.
Spokojnie dochodzi do wyjścia, wytrzymuje przy otwartej bramce nawet kilkanaście sekund.
Po wyjściu spokojnie czeka, aż zamknę bramkę.
Poprawiło nam się przywołanie od takich cudów natury jak dzikie zwierzęta, a także od innych psów i lubianych ludzi.
Wera szuka we mnie coraz częściej wsparcia, np. gdy pies nie chce dać jej spokoju, zamiast ucieczki wybiera przyjście do mnie (robi to, gdy ją wołam. Samodzielnie już podejmowała taką decyzję, jeśli jednak zaczynało być bardzo źle, nie docierało do niej moje wołanie i nie mogłam jej pomóc. Teraz się to zmienia)
Wera wytrzymuje dłużej w różnych pozycjach - czasami (jeszcze dość rzadko) nawet po kilkanaście sekund.
Łatwiej jest nam przebywać w jednym miejscu i nic nie robić.
… i sporo innych rzeczy, na które jeszcze kiedyś bym nie liczyła. Te wszystkie rzeczy osiągnęłam do siódmego spaceru uspokajającego! Przyznam się też bez bicia, że teraz, patrząc na spacery z perspektywy czasu, dość wcześnie zaczęłam pozwalać sobie na nagradzanie psa głosem, małą zabawę.. czasami przyszło mi za to zapłacić, ale wydaje mi się, że było to bardzo zdrowe. Nie trzymałam ani siebie, ani Wery na siłę w miejscu i w ciszy, bo przestałoby to nam sprawiać przyjemność. Nie biczujcie się więc po plecach, jeśli coś wyjdzie Wam nie tak, bo nie trenujemy do obedience i nie chcemy bawić się w perfekcję. Z drugiej strony, nie traktujcie tych słów jako przyzwolenia na łamanie zasad bez umiaru. Potrzeba ich złamania - pobawienia się, pogadania do psa, przemieszczenia się - musi być NAPRAWDĘ uzasadniona, a nie być zachcianką znudzonego człowieczka.
Pamiętajcie, że jest mnóstwo rzeczy, które możecie robić. Na pierwszym spacerze np. dużo czasu poświęciłam na podchodzenie w ciszy i na luźnej smyczy do położonej kilka kroków dalej zabawki, bo było to łatwiejsze, niż siedzenie w miejscu. Ćwiczyłam więcej zakładania kagańca, a na ostatnim spacerze wprowadziłam mycie zębów. Podczas każdego spaceru pewne rytuały ulegały więc zmianie, np. małe szarpanie i ćwiczenie przywołania po dojściu na polankę było naszą tradycją, ale teraz zaczęłam to zmieniać. Podobnie jest z dostawaniem przez Werę zabawki po wyjściu na zewnątrz, czasami ją dostaje, a czasami nie. Przed wyjściem zawsze miała potrzebę pacnięcia łapą o bramkę, co zaczęłam jej uniemożliwiać jak tylko zauważyłam, że aż ją nosi, by to zrobić - był to więc element niepotrzebnie wprowadzający atmosferę lekkiej paniki przedspacerowej. Możecie wziąć kocyk i ćwiczyć spokojne leżenie na nim, możecie wziąć też klatkę. Zmajstrujcie "szyszko-konga", czyli po prostu wetknijcie parówki w szyszki (lub korę drzewa) i pozwólcie psu zająć się wyjadaniem ich. Dajcie się ponieść wyobraźni - wszystko, co nauczy psa spokoju i ciszy, jest dobre i wskazane.
Podczas każdego, pojedynczego spaceru miałyśmy większe lub mniejsze sukcesy i porażki, np. spokojne zachowanie u weterynarza, ale kompletna panika po wejściu na strome schody; piękne leżenie bez żadnej kontroli w postaci komendy, mojej uwagi (chowałam rzeczy do plecaka) lub smyczy podczas gdy labradorka, wróg osiedlowy, wolnym krokiem mijała nas w drodze do domu; ładne zachowanie na spacerze z innymi dwoma psami (bez witania się); urwanie mi kieszeni w pogoni za zającem, ale następnie ładne wyciszenie się w tym samym miejscu. Było też wiele elementów utrudniających Werze uspokojenie się, na które nie miałam wpływu, np. puszczony luzem psi znajomy, po którym nie mogłyśmy się pozbierać i walczyłyśmy z emocjami po tym spotkaniu przez resztę spaceru idąc kilka kroków, zatrzymując się na ćwiczenie calm chin rest i tak aż do samego domu. Spacery nie przebiegły więc perfekcyjnie, ale dlatego z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że nawet stosowane nie idealnie, tylko możliwie idealnie na daną chwilę, dały mi widoczne efekty.
Zamierzam teraz dać jej chwilę spokoju, czyli szaleństwa i aktywnych spacerów, nie przechodząc jednak do nich od razu. Jeszcze przez pewien czas większość spaceru będzie spokojna, a zabawa nie będzie taka ważna. Potem, stopniowo, te proporcje będą ulegać zmianie. Nie chcę, aby aktywne spacery znowu przeobraziły się w nerwowe spacery, dlatego od czasu do czasu będę wracać na dzień lub dwa do spacerów uspokajających. Nad czym jeszcze chcę popracować, to wytrzymywanie dłuższego czasu w danej pozycji. Ponieważ Wera kiedy tylko może, próbuje warować, na razie ograniczam się do komendy "siad" i nagradzaniu prawidłowej reakcji na nią. Potem wprowadzę komendę "waruj", ale nie pozwolę znowu Werze tak się na nią nakręcić, aby jakiekolwiek polecenie było dla niej pretekstem do położenia się. I tak w kółko, i tak już zawsze, ile tylko będzie trzeba.
Jedno jest pewne: już nigdy nie pójdę na spacer, na którym nie poświęcę chociażby chwili na nic nie robienie.
15:58 Pisnęła mocniej dwa razy i poderwała się do siadu, ale już bez żadnych odgłosów. Dostała nagrodę i pisnęła dopiero, jak to pisałam. Zaraz potem jednak wstała i odeszła obserwować Niezidentyfikowany Obiekt Niewidzialny Dla Ludzi, pisnęła 4 razy, a po 45 sekundach zaczęła węszyć. Nie było to typowe intensywne węszenie za zapachem, zakwalifikowałabym to raczej do sygnałów uspokajających. 10 sekund później wróciła do mnie popiskując i stanęła, tym razem patrząc się na cień psa, ciężki do zauważenia w panujących ciemnościach, co dodatkowo ją nim zainteresowało. Cofnęła się piszcząc po 110 sekundach (od pierwszego odejścia), a po 130 usiadła, skierowana w stronę psa. Po 145 sekundach wróciła bez piszczenia do mnie a po 150 usiadła, za co dostała nagrodę. Była jednak jeszcze trochę zdenerwowana, dałam jej więc chwilę na samodzielne zwalczenie emocji na tyle, aby była w stanie nie tylko coś poćwiczyć, ale też coś z tego wynieść.
16:04 Ponownie zrobiłyśmy ćwiczenie calm chin rest, co szło nam całkiem dobrze, ale w pewnym momencie Wera podała mi 4 łapki (o 1 więcej niż za pierwszym razem), nerwowo się położyła i przeszła do bardziej gardłowego mruczenia pt. „Daj mi nagrodę”. W przeciwieństwie do wielu poprzednich razów, gdy to pisałam nie piszczała ani razu, z czego jestem bardzo dumna. Pisanie jest moim sposobem na zajęcie się i oderwanie uwagi od zachowania Wery, chociaż też niezupełnie, ponieważ muszę cały czas jednym uchem i okiem kontrolować, czy być może nie zasługuje na nagrodę.
16:05 Emocje wzięły górę. Gdy odłożyłam na chwilę zeszyt, Wera od razu się podekscytowała i zaczęła mnie lizać po twarzy, jakby odczytała moje zachowanie jako sygnał „Coś robimy, coś robimy!”. Przeczekałam to bez słowa i bez emocji, uniemożliwiając jej kapturem dalsze lizanie mnie.
Chciałam poćwiczyć noszenie kagańca, co dotychczas nas uspokajało, dzisiaj jednak przyniosło odwrotny efekt. Po niecałej minucie ćwiczenia schowałam więc go z powrotem do plecaka.
16:06 Wera zaczęła się nerwowo kręcić, bardzo szybko jednak usiadła przede mną bez piszczenia. Nie przeszkodziło jej to w zepsuciu tej ładnej chwili kolejnymi dwoma piśnięciami po minucie. Zreflektowała się, jedząc spokojnie i dość rzadko nagrody aż do 16:11.
16:11 Wyciągnęłam ringo i zrobiłam z Werą nasze ulubione ćwiczenie na zostawianie jedzenia. Postaram się je streścić: kładę do kółeczka smakołyk z komendą „zostaw”, a następnie rozkładam poza kółkiem dwa-trzy inne. Mówię „okej” i jeśli Wera chce zjeść smakołyk z ringa, po prostu go zasłaniam, posługując się sygnałem braku nagrody. Uczy ją to m.in. tego, że pewne rzeczy są po prostu nietykalne i nawet, jeśli w ich obecności pada komenda „okej”, to nic to nie zmienia. Przy pierwszym powtórzeniu Wera trzykrotnie próbowała dostać smakołyk w kółku, za drugim – jeden raz, za trzecim – miała ochotę, ale się powstrzymała a za czwartym już bez wątpliwości zjadła smakołyki tylko spoza kółka. W nagrodę odłożyłam je, tym samym udostępniając dla niej jego zakazaną zawartość.
Chciałam wrócić do kagańca, ale zrezygnowałam już po jednym powtórzeniu, gdy Wera zareagowała na to zbyt emocjonalnie. Jak widać, zaczęła się czuć pewnie w tym ćwiczeniu i jej kombinatorstwo postanowiło wyjść na jaw i tutaj. Na razie więc kaganiec odkładam do momentu kiedy uznam, że Wera jest gotowa na dalsze ćwiczenie noszenia go.
16:14 Nastąpiła największa tragedia naszego spaceru. Do lasu wszedł inny pies i prawdopodobnie by nas nie zauważył, gdyby nie piśnięcie Wery. Wtedy o uspokajaniu mogłam zapomnieć. Starając się nie okazać Werze mojego zdenerwowania, podniosłam się i odeszłam z Werą dalej. Widziałam, jak jest jej ciężko, bo pies uparcie się zbliżał i nawet na nas szczeknął. Jej kontakty z innymi psami "u siebie" dopiero zaczynają mieć łapy i ogon więc naprawdę nie chciałam cofnąć się w nich do etapu nietolerowania psów przez Werę. Pozwoliłam jej więc na wyżycie się na zabawce zamiast na psie, przerywając szarpanie na krótkie powtórzenia ćwiczenia calm chin rest. Nie dałabym rady opanować jej emocji, ale bardzo łatwo je przekierowałam na siebie. Zazwyczaj było to dla Wery o wiele większe wyrzeczenie. Cała ta sytuacja wywołała ok. 20 nerwowych piśnięć. Starałam się w miarę możliwości wymagać od niej chodzenia na luźnej smyczy i spokojnego siedzenia.
16:18 Z bijącym sercem i Werą wróciłam do plecaka. Pojadłyśmy na zmianę nagrody za darmo i za calm chin rest (2 podania łapki, a więc najmniej ze wszystkich razów).
16:22 Powtórzyłyśmy ćwiczenie zostawiania jedzenia. Tym razem za pierwszym powtórzeniem prób wyciągnięcia smakołyka było.. jeden, a za drugim – zero! Werze to ćwiczenie bardzo pomaga w odzyskaniu emocjonalnej równowagi.
16:24 Uznałam sukces z zostawianiem jedzenia za naprawdę duży (biorąc pod uwagę wcześniejszą sytuację z psem) i postanowiłam wracać, zanim spotkamy ponownie jakiegoś psa. Na dziś miałyśmy i dość wrażeń i spokoju.
16:30 Dotarłyśmy do domu i trochę pobawiłyśmy się w szarpanie z krótkimi przerwami co kilka powtórzeń.
16:39 Wyszłam, wcześniej rozrzucając Werze smakołyki do szukania.
Zakończenie
Mam do Was prośbę. Postarajcie się odbyć trzy spacery uspokajające i dać mi znać o efektach, lub ich braku. To jest na razie eksperymentowanie na jednej Werze, co nie daje mi pewności, że to, co piszę, sprawdzi się i u Was. W zasadzie, to nigdy jej nie ma, ale Wasze filmy, zdjęcia i opisy dokumentujące spacer prawdopodobieństwo trafienia poradą w Wasz problem zwiększą. Poza tym pytajcie, pytajcie i jeszcze raz pytajcie, jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości!
Jak dacie radę – wytrwajcie w 14 spacerach. Jeśli nie, to w 8. A jeśli na pewno nie, to postarajcie się – naprawdę postarajcie – odbyć trzy i chociaż jeden z nich opisać (jeśli ten pierwszy – to także z tym, co się zmieniło do ostatniego). Nie zapomnijcie dodać, co udało się Wam – ograniczyć mówienie do psa, uspokoić ruchy itp. Możecie liczyć piśnięcia, szczeknięcia lub pociągnięcia psa, a potem sprawdzić, czy ich ilość maleje, czy rośnie, czy jest stała. Taka zabawa w księgowość może i nie jest zachęcająca, ale i tak na spacerze nie będziecie mieć nic lepszego do roboty, zanim Wasz pies się nie uspokoi.
Wiem też, że spacery zapowiadają się strasznie nudno, ale ja Wam odpowiadam: nauczcie się więc nudzić. Nie zrażajcie się do nich bez spróbowania - to nie metoda pracy obrożą elektryczną!
Jak na razie nie osiągnęłam wymarzonego efektu, ale:
Wera nie piszczy, gdy do niej przychodzę (od czwartego spaceru uspokajającego).
Nie muszę przerzucać jej piłki przez płot, aby mogła się nią zająć, zamiast skakania po mnie na przywitanie.
Nie leci do przodu po założeniu ani ściągnięciu szelek i zapięciu smyczy.
Spokojnie dochodzi do wyjścia, wytrzymuje przy otwartej bramce nawet kilkanaście sekund.
Po wyjściu spokojnie czeka, aż zamknę bramkę.
Poprawiło nam się przywołanie od takich cudów natury jak dzikie zwierzęta, a także od innych psów i lubianych ludzi.
Wera szuka we mnie coraz częściej wsparcia, np. gdy pies nie chce dać jej spokoju, zamiast ucieczki wybiera przyjście do mnie (robi to, gdy ją wołam. Samodzielnie już podejmowała taką decyzję, jeśli jednak zaczynało być bardzo źle, nie docierało do niej moje wołanie i nie mogłam jej pomóc. Teraz się to zmienia)
Wera wytrzymuje dłużej w różnych pozycjach - czasami (jeszcze dość rzadko) nawet po kilkanaście sekund.
Łatwiej jest nam przebywać w jednym miejscu i nic nie robić.
… i sporo innych rzeczy, na które jeszcze kiedyś bym nie liczyła. Te wszystkie rzeczy osiągnęłam do siódmego spaceru uspokajającego! Przyznam się też bez bicia, że teraz, patrząc na spacery z perspektywy czasu, dość wcześnie zaczęłam pozwalać sobie na nagradzanie psa głosem, małą zabawę.. czasami przyszło mi za to zapłacić, ale wydaje mi się, że było to bardzo zdrowe. Nie trzymałam ani siebie, ani Wery na siłę w miejscu i w ciszy, bo przestałoby to nam sprawiać przyjemność. Nie biczujcie się więc po plecach, jeśli coś wyjdzie Wam nie tak, bo nie trenujemy do obedience i nie chcemy bawić się w perfekcję. Z drugiej strony, nie traktujcie tych słów jako przyzwolenia na łamanie zasad bez umiaru. Potrzeba ich złamania - pobawienia się, pogadania do psa, przemieszczenia się - musi być NAPRAWDĘ uzasadniona, a nie być zachcianką znudzonego człowieczka.
Pamiętajcie, że jest mnóstwo rzeczy, które możecie robić. Na pierwszym spacerze np. dużo czasu poświęciłam na podchodzenie w ciszy i na luźnej smyczy do położonej kilka kroków dalej zabawki, bo było to łatwiejsze, niż siedzenie w miejscu. Ćwiczyłam więcej zakładania kagańca, a na ostatnim spacerze wprowadziłam mycie zębów. Podczas każdego spaceru pewne rytuały ulegały więc zmianie, np. małe szarpanie i ćwiczenie przywołania po dojściu na polankę było naszą tradycją, ale teraz zaczęłam to zmieniać. Podobnie jest z dostawaniem przez Werę zabawki po wyjściu na zewnątrz, czasami ją dostaje, a czasami nie. Przed wyjściem zawsze miała potrzebę pacnięcia łapą o bramkę, co zaczęłam jej uniemożliwiać jak tylko zauważyłam, że aż ją nosi, by to zrobić - był to więc element niepotrzebnie wprowadzający atmosferę lekkiej paniki przedspacerowej. Możecie wziąć kocyk i ćwiczyć spokojne leżenie na nim, możecie wziąć też klatkę. Zmajstrujcie "szyszko-konga", czyli po prostu wetknijcie parówki w szyszki (lub korę drzewa) i pozwólcie psu zająć się wyjadaniem ich. Dajcie się ponieść wyobraźni - wszystko, co nauczy psa spokoju i ciszy, jest dobre i wskazane.
Podczas każdego, pojedynczego spaceru miałyśmy większe lub mniejsze sukcesy i porażki, np. spokojne zachowanie u weterynarza, ale kompletna panika po wejściu na strome schody; piękne leżenie bez żadnej kontroli w postaci komendy, mojej uwagi (chowałam rzeczy do plecaka) lub smyczy podczas gdy labradorka, wróg osiedlowy, wolnym krokiem mijała nas w drodze do domu; ładne zachowanie na spacerze z innymi dwoma psami (bez witania się); urwanie mi kieszeni w pogoni za zającem, ale następnie ładne wyciszenie się w tym samym miejscu. Było też wiele elementów utrudniających Werze uspokojenie się, na które nie miałam wpływu, np. puszczony luzem psi znajomy, po którym nie mogłyśmy się pozbierać i walczyłyśmy z emocjami po tym spotkaniu przez resztę spaceru idąc kilka kroków, zatrzymując się na ćwiczenie calm chin rest i tak aż do samego domu. Spacery nie przebiegły więc perfekcyjnie, ale dlatego z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że nawet stosowane nie idealnie, tylko możliwie idealnie na daną chwilę, dały mi widoczne efekty.
Zamierzam teraz dać jej chwilę spokoju, czyli szaleństwa i aktywnych spacerów, nie przechodząc jednak do nich od razu. Jeszcze przez pewien czas większość spaceru będzie spokojna, a zabawa nie będzie taka ważna. Potem, stopniowo, te proporcje będą ulegać zmianie. Nie chcę, aby aktywne spacery znowu przeobraziły się w nerwowe spacery, dlatego od czasu do czasu będę wracać na dzień lub dwa do spacerów uspokajających. Nad czym jeszcze chcę popracować, to wytrzymywanie dłuższego czasu w danej pozycji. Ponieważ Wera kiedy tylko może, próbuje warować, na razie ograniczam się do komendy "siad" i nagradzaniu prawidłowej reakcji na nią. Potem wprowadzę komendę "waruj", ale nie pozwolę znowu Werze tak się na nią nakręcić, aby jakiekolwiek polecenie było dla niej pretekstem do położenia się. I tak w kółko, i tak już zawsze, ile tylko będzie trzeba.
Jedno jest pewne: już nigdy nie pójdę na spacer, na którym nie poświęcę chociażby chwili na nic nie robienie.
DYSKUSJA NA TEMAT SPACERÓW USPOKAJAJĄCYCH DOSTĘPNA TUTAJ.
Copyright © Emilia Prusevicius. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, wykorzystywanie tekstu, oraz zdjęć bez zgody autora zabronione.